Reklama

Wojna na Ukrainie

Ludzie Trumpa nie chcą obarczać Rosji odpowiedzialnością za wojnę na Ukrainie

prezydent usa donald Trump
Administracja prezydenta Trumpa o wojnie na Ukrainie. Rosja nie wskazana jako agresor
Autor. The White House (@WhiteHouse)/X

Sekretarz Obrony USA Pete Hegseth oraz specjalny wysłannik Donalda Trumpa ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff skomentowali obecną sytuację na Ukrainie. Obaj politycy zostali zapytani o to, kto odpowiada za wybuch pełnoskalowej wojny. Obaj odpowiedzieli w „wymijający” sposób.

W ostatnich godzinach w obiegu medialnym pojawiły się wypowiedzi dwóch znaczących przedstawicieli administracji Donalda Trumpa dot. wojny na Ukrainie. W obu przypadkach zabrakło jednoznacznego wskazania agresora.

Reklama

Witkoff: Wojna została sprowokowana

Steve Witkoff, specjalny wysłannik prezydenta Trumpa ds. Bliskiego Wschodu powiedział w wywiadzie dla CNN, że wojna „nie musiała się wydarzyć” i została „sprowokowana”, a po chwili dokończył myśl w następujący sposób: „(…) to niekoniecznie oznacza, że została sprowokowana przez Rosjan”.

Według Witkoffa jednym z powodów, dla których Rosjanie zdecydowali się zaatakować Ukrainę, były ambicje rządu w Kijowie dotyczące… dołączenia do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Zdaniem Amerykanina taka postawa Ukraińców została odebrana przez Rosję jako „zagrożenie”.

Reklama

Hegseth: Bezproduktywne "wytykanie palcami"

W nieco bardziej dyplomatyczny sposób do sprawy odniósł się sekretarz obrony Pete Hegseth, który w rozmowie z Fox News powiedział, że mamy do czynienia ze „skomplikowaną sytuacją” a zrzucanie na Rosję pełnej odpowiedzialności za wybuch wojny nie jest do końca uprawnione.

    Hegseth pytany, dlaczego przedstawiciele administracji Trumpa bronią się przed jasnym wskazaniem na Rosję jako agresora odparł, że „wiemy, kto na kogo najechał”, ale dodał, że „wytykanie palcami” i „obrzucanie się błotem” trzy lata po wybuchu pełnoskalowej wojny jest bezproduktywne.

    „Mówienie »jesteś dobry, jesteś zły, jesteś dyktatorem, najechałeś, nie najechałeś« nie jest przydatne i nie jest produktywne. (…) Prezydent Trump nie daje się w to wciągnąć w niepotrzebny sposób. W rezultacie jesteśmy dziś bliżej pokoju niż kiedykolwiek wcześniej” – odpowiedział szef Pentagonu.

    Reklama

    Krótki komentarz

    Wypowiedzi obydwu polityków mogą irytować, nawet jeśli mamy świadomość, że tak przyjęta narracja jest sposobem negocjacji z Rosją.

    Problem polega na tym, że tego typu odpowiedzi – w szczególności Witkoffa - są szkodliwe i mogą mieć długotrwałe negatywne konsekwencje. Jego twierdzenie, że ukraińskie dążenia do NATO są zagrożeniem dla Rosji - a zatem rosyjska agresja jest w pewien sposób usprawiedliwiona - jest wpisywaniem się w narrację Kremla. Zabiera niepodległemu państwu możliwość samostanowienia i decydowania o tym, do jakich sojuszu chce należeć.

      Jest też bardzo jasnym sygnałem z punktu widzenia komunikacji strategicznej. Wpływa bowiem bezpośrednio na samo NATO, utrudniając rozmowy na temat jego dalszego rozszerzenia i „związując ręce” państwom, które w bliższej lub dalszej perspektywie mogłyby być zainteresowane akcesją do Sojuszu Północnoatlantyckiego.

      Wypowiedź amerykańskiego sekretarza obrony budzi mniejsze kontrowersje, a jego twierdzenie, że „wytykanie palcami” po trzech latach pełnoskalowej inwazji (i podczas negocjacji z Rosją) jest „bezproduktywne” można zrozumieć. Problem leży gdzie indziej, a mianowicie w pewnej niekonsekwencji. Hegseth chwali prezydenta Trumpa, że ten „nie daje się wciągnąć” w nazywanie kogoś dyktatorem (mając na myśli Wladimira Putina), zapominając, że kilka dni wcześniej takimi właśnie słowami amerykański prezydent nazwał… Wołodymyra Zełenskiego.

      Reklama

      CBWP. Realna potrzeba czy kosztowna fanaberia? | Czołgiem!

      Reklama

      Komentarze

        Reklama