Reklama

Geopolityka

„Walc z Netanjahu”, czyli wraca trauma Libanu [OPINIA]

Premier Izraela Benjamin Netanjahu / Fot. Wikimedia/Domena Publiczna/DoD
Premier Izraela Benjamin Netanjahu / Fot. Wikimedia/Domena Publiczna/DoD

Należy rozróżnić spektakularne operacje izraelskiego wywiadu i wojska w likwidacji kierownictwa Hezbollahu od politycznego bezsensu rozpoczynającej się kampanii wojennej na południu Libanu. Siły Obronne Izraela są zdolne do wygrania z Hezbollahem, ale rząd Izraela nie jest zdolny do wygrania wojny.

Jako reporter byłem w Libanie w 2022 roku i kto widział ten kraj w jego ostatecznym stadium polityczno-militarnego rozkładu, ten rozumie, że operacja Izraela pod względem politycznym jest absolutnym bezsensem. Wykazały to pierwsze godziny, po rozpoczęciu inwazji lądowej Izraela na południowy Liban. Armia libańska po prostu się wycofała z południa, pozostawiając Cahal i Hezbollahowi wolny ring do pojedynku. Przyznała de facto, że Państwo Libańskie jest iluzoryczne, a jego poszczególne regiony są rządzone przez militarno-polityczne oddziały z własnymi partykularnymi interesami.

Z resztą, nikt nie spodziewał się innego scenariusza. Liban to kraj, w którego stolicy nie ma prądu, a czasami zdarza się nawet black-out na lotnisku. Bejrut został zdegradowany do roli poligonu ościennych państw, a do dzisiaj straszą w nim pozostałości zniszczeń z wybuchu w porcie w 2020 roku. Będąc w Libanie nie usłyszałem opinii innej, niż taka, że eksplozja była wywołana celowo.

Reklama

Liban - upadłe państwo

Następnie „Saura” uliczna rewolucja, będąca wyrazem buntu młodzieży, jeszcze bardziej pogłębiła podziały w państwie – na impotentne resztki władzy centralnej, a poszczególne enklawy opierające się o system konfesyjno-klanowy. To kraj paradoksów, który nie ma władzy centralnej, ale za to może pochwalić się dyskotekami i flotą sportowych aut, które zawstydzają szejków z Dubaju. Terytorium Libanu stało się epicentrum bliskowschodniego czarnego rynku. Takie państwo nie zagraża nikomu, oprócz własnych obywateli.

Przed tym, że Izrael szykuje inwazję na Liban przestrzegałem w jednej z polskich rozgłośni już miesiąc temu. Jestem bardzo krytyczny wobec polityki premiera Benjamina Netanjahu, który zachowuje się jakby uciekał w kolejne konflikty zbrojne, odpychając od siebie polityczno-karną odpowiedzialność za zarzuty o medialną protekcję. Hezbollah i Hamas to organizacje terrorystyczne, a Izrael ma prawo do obrony swego bezpieczeństwa, ale Międzynarodowy Trybunał Karny nieprzypadkowo uznał Netanjahu za wojennego zbrodniarza.

W zeszły piątek na łamach „Defence24Week” wraz z Maciejem Szopą omawialiśmy możliwe scenariusze wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Dekapitacja polityczno-wojskowego kierownictwa Hezbollahu nie pozostawiała wątpliwości – Izrael szykuje się do wojny. Nasza audycja była niestety kasandryczna. Niektórzy eksperci ds. wojskowych – w tym my – byli pewni, że do inwazji dojdzie, pytanie było o czas.

W izraelskiej opinii publicznej hasło „wojna w Libanie” utożsamiana jest z koszmarem porównywalnym do Wietnamu w przypadku historii USA. Liban jest dla Izraela społeczną zbiorową traumą, którą portretowano w takich produkcjach jak „Walc z Baszirem” czy „Liban” nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji. Film „Liban” rozpoczyna się od dramatycznej sceny, w której izraelscy czołgiści zabijają libańskiego rolnika.

Reklama

Izrael wewnętrznie podzielony

Przewagą państwowości izraelskiej nad regionem nie jest tylko technologiczna machina Sił Obronnych Izraela (Cahal), ale system demokratyczny i próba rozliczenia się z demonami prowadzonych przez siebie wojen. To w Izraelu znajdują się tak odważni politycy jak Ehud Barak, którzy otwarcie krytykują gabinet Netanjahu.

Zmobilizowani w szeregi Cahal obywatele Izraela znaleźli się w dramatycznym położeniu. Jako lojalni żołnierze muszą wykonywać rozkazy, walczą z bezwzględnym przeciwnikiem, który ma krew na rękach – ale z drugiej strony mają świadomość, że wojny, w których uczestniczą nie mają żadnego politycznego rozwiązania, a kosztem tych walk jest straszliwy los cywilów w regionie. To wygląda tak, jakby ktoś przewrócił pierwszą kostkę domina i widzimy wywracające się samoczynnie kolejne elementy konstrukcji.

Czytaj też

Jak tłumaczy kierownictwo państwa Izrael, operacja w Libanie ma być „ograniczoną interwencją lądową”, aby zniszczyć Hezbollah i utworzyć strefę buforową odpychającą szyickich bojowników od północnej granicy. Paradoks polega na tym, że wszystkie interwencje w Libanie ze strony Izraela kończyły się wzrostem wpływów muzułmanów kosztem chrześcijan w tym kraju. Dlatego po ostatniej inwazji w roku 2006 zawiązano narodowy konsensus, że do Libanu nie warto wkraczać.

Reklama

Inwazja i co dalej?

Izraelscy wojskowi trzymali się od Libanu z daleka, ograniczając się do lotniczych rajdów i akcji wywiadu. Zauważmy, że począwszy od lat 70-tych, a kończąc na latach 90-tych, Izrael mógł liczyć na taktyczny sojusz z chrześcijańskimi libańskimi milicjami, takimi jak Falanga, które obawiały się wzrostu palestyńskiej migracji i generalnej islamizacji „Szwajcarii Bliskiego Wschodu”. Był czas, kiedy wojska Izraela traktowano wręcz jak sojusznika. Ten kapitał Izrael kompletnie zmarnował uznając, że zdegradowany do rangi ościennego poligonu kraj, będzie wygodniejszy do sterowania. Wewnętrzna polityka Libanu wymknęła się wszelako spod kontroli, a na tej fali wzrastać zaczął niepomiernie wpływ szyickiego Hezbollahu.

Z tego tytułu część chrześcijańskich milicji zaczęła wchodzi w doraźny sojusz taktyczny z Hezbollahem. Osobista popularność Hasana Nasrallaha wzrosła niepomiernie, gdy porzucił on jedną z partii, która współpracowała po cichu z Izraelem. W wyniku obecnych walk o południowy Liban wyemigrowało na północ ok. 1 mln ludzi. Oznacza to, że osiedlą się oni także w chrześcijańskiej enklawie kraju, a w Libanie dojdzie do kolejnych zmian demograficznych. Reasumując: zwolennicy Hezbollahu będą niebawem dominowali na większym terytorium Libanu, niż przed inwazją, która w teorii ma poskromić Hezbollah na tej ziemi. Dla społeczeństwa Libanu, wewnętrzna emigracja 1/5 obywateli, oznacza kolosalne zmiany.

Zauważmy, że jeszcze niedawno rząd Izraela mógł liczyć na taktyczny sojusz z Fatahem (w sprawie palestyńskiej), czy z chrześcijańskimi milicjami (w sprawie libańskiej). Mógł stosować rzymską zasadę: divide et Impera („dziel i rządź”). Obecnie Izrael prowadzi wojnę w palestyńskich enklawach (Strefa Gazy i Zachodni Brzeg) i szyickiej (w Libanie) i nie może liczyć na nikogo – a ograniczone wsparcie uzyskał nawet od amerykańskiego rządu, który wojny Netanjahu raczej traktuje jako geopolityczno-humanitarny kłopot, a nie wojnę sprawiedliwą. W Libanie, aby uniknąć wojny domowej – szyici, sunnici oraz chrześcijanie trzymają się zasady zawieszenia ognia. Kruchemu, ale jednak pokojowi, sprzyjały kraje zachodnie (takie jak Francja i wspomniane USA).

Co oznacza śmierć Nasrallaha?

Hasan Nasrallah był przywódcą terrorystycznej organizacji i miał krew na rękach. Choć Amerykanie wyeliminowali Osamę bin Ladena – lidera Al-Kaidy, Abu Bakra al-Bagdadiego – przywódcę tzw. Państwa Islamskiego, czy nawet gen. Ghasema Solejmaniego – to Nasrallaha nie zlikwidowali. W świecie muzułmańskim Nasrallaha uznano za tchórza i kunktatora, a w czasie jego przemowy dotyczącej Hamasu, transmitowanej na cały świat, ciskano w ekrany telewizorów kapcie (co jest symbolem zniewagi w tym kręgu kulturowym). Powodem było to, że Nasrallah nie zadeklarował otwartej inwazji na Izrael, a pomoc udzielona walczącemu Hamasowi, była ograniczona do walk pozycyjnych. Wydawało się wręcz, że Cahal i Hezbollah konsekwentnie trzymają się walk pozycyjnych -jak dwóch wojennych przeciwników, którzy strzelają do siebie, ale wzajemnie nie chcą się najechać. Pogląd ten utwierdzało dowództwo izraelskie, które deklarowało, że nie chce inwazji na Liban.

Przywódca organizacji Nasrallah twierdził, że Hezbollah liczy 100 tys. bojowników. To była przesadzona liczba, aczkolwiek jest to ugrupowanie bardzo dobrze uzbrojone. Hezbollah dysponuje sporym arsenałem broni indywidualnej, bojownicy uzbrojeni są w różne wariacje granatników RPG. Mają w uzbrojeniu także przeciwpancerne Kornety oraz broń przeciwlotniczą w postaci ZSU oraz MANPADS-ów. Posiadają rosyjską i irańską artylerię rakietową, nawet pociski SCUD. Arsenał Hezbollahu niepomiernie zwiększył się, gdy bojownicy tej formacji zaangażowali się w wojnę domową w Syrii po stronie Baszara Al-Asada. To formacja powołana do życia przez irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej w 1982 roku.

Czytaj też

Hamas mógł liczyć na 20 tys. islamistów pod bronią, Hezbollah jest dwukrotnie większy. Ma także większą głębię operacyjną (Strefa Gazy to zamknięta enklawa). To dlatego IDF musiał uniknąć błędów wojny z Hamasem i – odwrotnie – jak w przypadku Strefy Gazy zaczął inwazję od likwidacji kierownictwa polityczno-wojskowego organizacji. Z resztą, w spektakularnym stylu, infekując ładunkami wybuchowymi pagery i walkie-talkie, a następnie bombardując skutecznie kwatery „Partii Boga” w Bejrucie. Świadczy to o kunszcie „libańskiego” Mossadu, który zinfiltrował Hezbollah i uzyskał informacje, gdzie przebywa Nasrallah. Ismail Hanija, przywódca Hamasu, zginął na sam koniec walk o Strefę Gazy, Nasrallah zginął w przededniu uderzenia na Liban.

Czy Hezbollah uda się zniszczyć? Mniejsza organizacja w postaci Hamasu, zamknięta na ograniczonym terytorium - przetrwała. Hezbollah, niestety, w takiej lub innej postaci także przetrwa. Nikt nie zadaje pytania: co wydarzy się w Libanie? Kraj ten (bo trudno nawet mówić o państwie) z pewnością przeżyje przetasowania w wewnętrznym politycznym układzie. Jeżeli inwazja IDF zniszczy dotychczasowy system konfesyjny (podziału na trzy części: chrześcijańską, szyicką oraz sunnicką) oznaczać to będzie w przyszłości – paradoksalnie – jeszcze większe zagrożenie dla Izraela.

Reklama

Komentarze

    Reklama