Reklama

Geopolityka

„Rosyjskie” drony nad Europą. Strach jako sposób prowadzenia polityki [KOMENTARZ]

Nieczynna elektrownia atomowa w Brunsbüttel, podobno inwigilowana rosyjskim dronami Orłan-10
Nieczynna elektrownia atomowa w Brunsbüttel, podobno inwigilowana rosyjskim dronami Orłan-10
Autor. Steffen Papenbroock/Wikipedia

„Rosyjskie” drony są coraz częściej obserwowane nad atomowymi i energetycznymi instalacjami w krajach zachodnich. Nie jest to przygotowanie do ataku, ale próba przestraszenia obywateli w takich krajach jak Niemcy, by pod wpływem wytworzonego sztucznie zagrożenia, stali się oni przeciwnymi pomocy dla Ukrainy i sankcjom nałożonym na Rosję.

Teoretycznie nie ma żadnej logiki w tym, co dzieje się od dwóch lat nad różnego rodzaju instalacjami strategicznymi w krajach zachodnich. „Rosyjskie” drony latające np. nad niemieckimi elektrowniami atomowymi nie służą bowiem: ani do ataku, ani też do prowadzenia rozpoznania. Układ poszczególnych budynków w tego rodzaju instalacjach jest bowiem powszechnie znany, a ewentualne pomiary dla bomb można bez problemu zrobić z wykorzystaniem zdjęć satelitarnych.

Reklama

Systematyczna powtarzalność

A jednak „rosyjskie” bezzałogowe statki powietrzne co jakiś czas widziane w krajach zachodnich z harmonogramem nieprzypadkowo zgodnym z wydarzeniami politycznymi (np. wyborami) lub też z przebiegiem działań wojennych na Ukrainie (gdy np. zaczyna wzrastać intensywność pomocy przekazywanej Ukraińcom lub Rosjanie zaczynają wyraźnie tracić inicjatywę).

Tak również stało się po udanej ofensywie ukraińskiej na obwód kurski. Natychmiast uaktywnili się prokremlowscy politycy w takich krajach jak: Austria, Słowacja, Węgry czy Niemcy, jak również nagle wrócił temat dronów nad niemieckimi poligonami (gdzie szkoleni są ukraińscy żołnierze) oraz niemieckimi obiektami infrastruktury krytycznej. Ostatnio głośna stała się publikacja w tabloidzie „Bild”, opisująca dochodzenie niemieckiej prokuratury we Flensburgu. To wstępne dochodzenie ma dotyczyć nieznanych dronów, zaobserwowanych w okolicach zamkniętej elektrowni jądrowej, terminala skroplonego gazu ziemnego oraz zakładów chemicznych w Brunsbüttel (miasteczko znajdujące się niedaleko wybrzeża Morza Północnego, na północ od Hamburga).

Reklama
Terminal LNG w niemieckim porcie Brunsbüttel - jeden z trzech pływających terminali LNG obecnie działających w Niemczech i zamówionych po wybuchu wojny na Ukrainie
Terminal LNG w niemieckim porcie Brunsbüttel - jeden z trzech pływających terminali LNG obecnie działających w Niemczech i zamówionych po wybuchu wojny na Ukrainie
Autor. Unia Europejska/ Hans Lukas VI

Przy okazji miało paść podejrzenie, że powietrzne bezzałogowce mogą być wysyłane przez rosyjskie służby wywiadowcze. „Bild” - jak to tabloid - od razu podkręcił sytuację, wskazując jakoby krajowa policja kryminalna Szlezwiku-Holsztyna podejrzewała, że nad instalacjami atomowymi latają drony Orlan-10, „używane przez Rosję do inwigilacji i szpiegostwa”. Ujawniono również, niejako przy okazji, że badana jest „działalność agentów w celach sabotażowych w związku z powtarzającymi się lotami bezzałogowych statków powietrznych”.

Wykorzystano tutaj dwa fakty. Po pierwsze: rzeczywiście nad infrastrukturą strategiczną Niemiec (oraz innych krajów zachodnich – w tym Polski) nie można latać dronami. Po drugie, w ciągu ostatniego miesiąca, naprawdę kilkakrotnie wykryto przypadki naruszenia strefy zakazu lotów – w tym w okolicach nieczynnej elektrowni atomowej w Brunsbüttel 20 sierpnia 2024 roku wieczorem. To wystarczyło by stworzyć sensacyjny materiał, którego jedynym efektem jak na razie jest niepokój we własnym społeczeństwie.

Reklama

Według „Bild” ostatni incydent z udziałem drona miał miejsce 22 sierpnia 2024 roku, co podobno skłoniło policję w Szlezwiku-Holsztynie do postawienia części funkcjonariuszy w stan gotowości. Samo prowadzenie dochodzenia nie jest oczywiście niczym dziwnym, ponieważ ktoś wyraźnie łamał prawo zakazujące wykorzystywania dronów nad określonymi obiektami. Taką zresztą informację przekazała do Bild niemiecka prokuratura („że prowadzone jest wstępne dochodzenie w związku z podejrzeniem działań sabotażowych związanych z wieloma lotami dronów nad krytyczną infrastrukturą w Szlezwiku-Holsztynie”).

Czytaj też

Jednak tworzenie wrażenia, że za chwilę może dojść do rosyjskiego sabotażu (a nie ataku terrorystycznego) jest już przesadą. Tym bardziej, że w tej swoistej kampanii strachu nie wykorzystuje się tylko dronów. Wystarczy tylko sobie przypomnieć wydarzenia z połowy sierpnia 2024 roku, gdy tymczasowo zamknięto część bazy wojskowej w Kolonii-Wahn. Powodem było znalezienie dziury w ogrodzeniu w pobliżu zakładów uzdatniania wody. Nikt oczywiście nie wie, czy ktoś w ogóle się włamał, kto się ewentualnie włamał i jakie były jego motywy, ale od razu postawiono założenie, że mogła to być próba sabotażu. I to rosyjskiego.

I nie ma tu znaczenia, że pomimo iż ktoś dostał się do środka bazy, to jednak dywersji nie odnotowano. Ten „ktoś” od dziury w płocie jednak i bez tego osiągnął efekt, ponieważ o sprawie pisano na całym świecie i co najważniejsze: znowu „podniesiono ciśnienie” niemieckim obywatelom. Podobnie jest zresztą z elektrownią atomową w Brunsbüttel – zaznaczmy – wyłączoną w 2007 roku. Do żadnego sabotażu tam jak na razie nie doszło, ale informacje z Bilda już próbowały wyjaśniać takie pisma jak Newsweek, czy Le Monde, a powtórzyły je takie agencje jak np. PAP.

Czytaj też

Na szczęście większość dziennikarzy zaczyna łączyć tego rodzaju „sensacje” ze zwiększającą się pomocą Niemiec dla Ukrainy (np. anonsowanego w tym roku pakietu broni za około 542 milionów dolarów), jak również ze zgodą na wykorzystywanie przez Ukraińców niemieckiego uzbrojenia w przygranicznych rejonach Rosji. Jest więc już świadomość, że takie doniesienia o przygotowaniach do rosyjskiego sabotażu są tak naprawdę na rękę władzom na Kremlu. Rosjanie przecież nawet nie zaprotestowali, gdy w Bild ich oskarżono o wysyłanie dronów nad niemieckie obiekty strategiczne.

W rosyjskim interesie

Dlaczego? Bo im to po prostu przynosi korzyści. Po pierwsze, mogą cały czas mówić o rosyjskiej fobii na zachodzie. Po drugie, czują się w ten sposób silniejsi, ponieważ nikt przecież nie boi się słabego. I po trzecie, pojawia się okazja przeciągnięcia na swoją stronę tych ludzi w Niemczech, którzy bardziej cenią własny spokój niż los oddalonej przecież o setki kilometrów Ukrainy.

Kreml z tego więc korzysta, tym bardziej, że cały czas odnotowuje u siebie w Rosji, coraz większe wpadki propagandowe. I nie chodzi tu wcale tylko o utratę dużego obszaru w obwodzie kurskim oraz rosnące straty wojenne, ale bardziej o skuteczne naloty ukraińskich dronów na instalacje naftowe i lotniska w różnych miejscach Federacji Rosyjskiej. W ten sposób tzw. „specjalna operacja wojskowa” zawitała również do domów zwykłych obywateli Rosji – w tym nawet w Moskwie (o czym świadczy chociażby nalot z 21 sierpnia 2024 roku). O skuteczności tego rodzaju działań może wskazywać ukraińskie uderzenie bezzałogowcami kamikaze z 18 sierpnia 2024 roku na rafinerię w Proletarsku, gdzie pięciuset strażaków walczyło z ogromnym pożarem w sumie przez trzy dni.

Informacje o „rosyjskich” dronach wzbudzających „strach” w Niemczech nie budzi więc w Federacji Rosyjskiej protestów, ale dumę z tego, do czego „wielka” Rosja jest nadal zdolna. Tym bardziej, że w zagranicznych mediach stawia się tezę, że w ten sposób rosyjskie wojsko próbuje sondować słabe punkty niemieckiej obrony przeciwlotniczej i śledzić trasy logistyczne dostaw sprzętu na Ukrainę. Nikt się jednak nie zastanawia. po co właśnie jest to robione, jeżeli Rosja utraciła na co najmniej kilka najbliższych lat zdolność do jakiegokolwiek ataku zbrojnego na kraje NATO, a już w szczególności na Niemcy.

Podobnie nieprawdopodobny jest scenariusz, podobno brany pod uwagę przez niemieckie służby specjalne, że drony Orlan-10 były wystrzelone przez rosyjskich agentów z okrętów na Morzu Północnym „w celach sabotażowych”. Rosjanie cieszą się jednak z takich informacji i nie ma dla nich żadnego znaczenia, że ich bezzałogowce się do tego po prostu nie nadają, bo są technologicznie przestarzałe.

Dron Orłan-10 jest łatwy do identyfikacji
Dron Orłan-10 jest łatwy do identyfikacji
Autor. mil.ru

Niestety, jak na razie mało kto się zastanawia, po co zadano sobie tyle trudu, by szpiegować nieczynną elektrownię atomową z bezzałogowego, starego samolotu wystrzelonego znad Morza Północnego, gdy można byłoby to zrobić na miejscu, za pomocą chińskiego drona kupionego w sklepie z komercyjnym sprzętem elektronicznym, mającego zresztą o wiele lepszą kamerę i system łączności. Co więcej, o ile Orłan-10 od razu wskazuje, kto stoi za ewentualnym sabotażem, to w przypadku dronów „sklepowych” nic tak naprawdę nie można zrobić, dopóki nie złapie się operatora „za rękę”.

A jest to obecnie naprawdę bardzo trudne.

Reklama
Reklama

Komentarze (3)

  1. szczebelek

    To ma kogoś uspokoić, że latają nad nami nieuzbrojone, bo cywilnego ruskie drony, a mam przypomnieć ile potrzeba by ten niegroźny i cywilny stał się zabawką dla terrorysty ?

  2. Facetoface

    Zaraz drony wystarczą 🎈🎈🎈w ostatnim czasie to już trzeci w warmińsko mazurskie.

  3. TIGER

    Może teraz na "natowskie" drony