Reklama

Geopolityka

Gdyby Partnerstwo Wschodnie zawiodło...

Fot. Internet
Fot. Internet

Prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu udało się w dwóch zdaniach podsumować całą wykładnię polskiej polityki wschodniej. Głowa Rzeczpospolitej wyraziła bowiem na przestrzeni mijającego tygodnia nadzieję na podpisanie umów stowarzyszeniowych Mołdawii i Gruzji z UE przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie (listopad 2013 roku).



Tym samym ujrzeliśmy horyzont naszych interesów w przestrzeni postsowieckiej. A co jest za nim? Tego dokładnie nie wiadomo, nad tym nikt nie debatuje, bo przecież oficjalna wykładnia Partnerstwa Wschodniego to „epokowy i dalekosiężny projekt”.


Szczyt możliwości Partnerstwa Wschodniego- Gruzja i Mołdawia


Niby wiadomo, że w Gruzji do władzy doszedł Iwaniszwili, że zapowiada odwilż z Rosją i dziwnym trafem chce rewizji umów z azerskim potentatem energetycznych stanowiącym swego czasu podporę rządów Saakaszwilego... Niby wiadomo, że Bidzina będzie odbudowywał linię kolejową z Abchazji rozmiękczając tym samym doktrynę izolowania „okupowanych terytoriów”, że rozlicza i wsadza do więzień swoich przeciwników politycznych... Oficjalnie jednak nic się nie dzieje, Gruzja zdała demokratyczny test podczas wyborów i do umowy stowarzyszeniowej z UE już tuż, tuż.


Podobnie z Mołdawią. Tu co prawda władze są prounijne, integracja z Europą zaawansowana, ale problem Naddniestrza i postawa wspierającej to parapaństwo Rosji jest jednoznaczna. Najważniejszym elementem umowy stowarzyszeniowej z UE jest wprowadzenie w życie strefy wolnego handlu ze Wspólnotą (DCFTA). Tymczasem problem naddniestrzański, a więc kwestia ewentualnej granicy celnej pomiędzy tym rejonem separatystycznym i resztą Mołdawii będzie stanowić już wkrótce istotny problem dla całego, wieloletniego wysiłku podjętego przez władze w Kiszyniowie. Jej utworzenie oznaczałoby bowiem dla Mołdawii rezygnację z części swojego terytorium (budowa posterunków celnych w sporej tzw. strefie bezpieczeństwa), bądź zawieszenie podpisania DCFTA. Moskwa robi wszystko by uderzyć w ten czuły punkt.


Co jeśli plan maksimum się nie uda?


Powyższe przesłanki budzą spore wątpliwości odnośnie planu maksimum polskiej dyplomacji. Maksimum, bo wiadomo już, że trzeci z krajów aktywnie zaangażowanych w Partnerstwo Wschodnie tj. Ukraina nie ma szans na umowę stowarzyszeniową. Bynajmniej nie tylko z powodu Tymoszenko, europejskiego bojkotu, czy oceny wyborów parlamentarnych, ale pokusy rosyjskiej kontrpropozycji. KyivWeekly opublikował w środę 5 grudnia treść umowy stowarzyszeniowej pomiędzy Ukrainą a Unią Europejską. Przeciek powszechnie wiąże się z próbą uzyskania przez Janukowycza lepszej pozycji przetargowej w kontekście ewentualnego dołączenia kraju nad Dnieprem do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu na preferencyjnych warunkach. Natomiast szanse Armenii, Azerbejdżanu i Białorusi na integrację z UE są bardzo odległe z wielu przyczyn, które trzeba byłoby opisać w innym tekście.


W tym kontekście polska dyplomacja liczy przynajmniej na pozytywny mołdawski przykład, który uzmysłowiłby całemu regionowi, że wyrwania się z rosyjskiej strefy wpływów jest możliwe (to określenie wyjąłem zresztą również z retoryki Komorowskiego). Kiszyniów to dla Warszawy plan minimum, który pozwoliłby odtrąbić sukces i wykazać atrakcyjność Partnerstwa Wschodniego. Tak jak pisałem już wielokrotnie decydujący głos w tej kwestii będzie jednak należał nie do nas, ale do Niemiec. Jest to bowiem jedyny kraj, z którym w regionie Dniestru liczy się w jakimś stopniu Rosja. Nie wiadomo jednak, czy Berlin zdecyduje się na ingerencję w rosyjską strefę wpływów, czy będzie zdolny podjąć ryzyko stworzenia precedensu na obszarze postsowieckim tj. wykonać pierwszy ruch ku destabilizacji obecnego przejściowego układu politycznego pomiędzy Bugiem a Bramą Smoleńską. Nie wiadomo w jaki sposób próbuje na RFN wpłynąć Polska...


Poza horyzontem Partnerstwa Wschodniego


A jeśli, mówiąc kolokwialnie, polskie plany szlag trafi i szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie nie przyniesie przełomu? Co wtedy? W takim wypadku prawdopodobnie zostałaby uruchomiona narracja „to plan na dekady”, „efekty zobaczymy za 10-15 lat”, choć przecież już dziś w środowisku dyplomatów rodzi się frustracja odnośnie tego projektu. Pojawiają się zarzuty, że coraz częściej rozmywa się on w europejskiej polityce sąsiedztwa. Tymczasem biurokratyczna Unia, pogrążona we własnych problemach, wewnętrznie podzielona na „Europę dwóch prędkości” musiałaby w przeciągu tych lat konkurować z aktywną, zdeterminowaną i błyskotliwą rosyjską ofertą. Swoje zdanie na temat działań Moskwy w obszarze postsowieckim wyraziła zresztą niedawno Hillary Clinton trochę na wyrost zapowiadając amerykańskie kontr-posunięcia, które miałyby storpedować budowę drugiego ZSRS vel Unii Eurazjatyckiej w regionie.


Czy Polska ma alternatywny plan dla takiego scenariusza, który zmarginalizowałby znaczenie Partnerstwa Wschodniego? Wydaje się, że nie. Zbyt silnie związano rodzimą politykę wschodnią z Unią, za bardzo zaczęto na niej polegać, zbyt wiele razy szafowano sloganem „Rzeczpospolita jest zbyt słaba na odgrywanie jakiejkolwiek roli”. No i wreszcie- dość łatwo będzie można wycofać się z resztek jagiellońskiego „odchyłu” w polityce zagranicznej na rzecz piastowskiej roztropności...


Piotr A. Maciążek

Reklama
Reklama

Komentarze