Czołowi dyplomaci NATO wyrażają zaniepokojenie wprowadzeniem do jednego z krajów NATO chińskiego systemu rakietowego. Wypowiadają się nawet do dziennikarzy słowami „Turcy muszą zrozumieć, co dokładnie robią”, jakby wątpili w to, że decyzja Ankary była przemyślana. Pojawiają się sugestię, że implementacja nowego systemu może być dla tego kraju zbyt trudna.
Tymczasem Turcja jest suwerennym krajem i może robić w swoim systemie obrony co tylko zechce pod warunkiem, że zachowane zostaną wyznaczone przez NATO standardy. A od tego obowiązku Ankara nigdy się nie odżegnywała. Z tego powodu ostatecznie nie wprowadzono sprawy HQ-9 do oficjalnej agendy posiedzenia NAC, co jednak nie oznacza, że nie będzie się o tej sprawie mówiło. Nie trudno się domyślić, że w kuluarach spotkania, będzie to jeden z dominujących tematów.
Chodzi przede wszystkim o biznes
Tak naprawdę chodzi o kontrakt warty 3,5 miliarda dolarów. Informacja przekazana przez Turcję we wrześniu br., że negocjują z chińskim konsorcjum Precision Machinery Import-Export Corporation warunki zakupu systemu rakiet przeciwlotniczych dalekiego zasięgu HQ-9 była jednoznaczna z odrzuceniem ofert złożonych w tej sprawie przez firmy: amerykańskie (PAC-3/Patriot), europejskie (Aster/SAMP-T) oraz rosyjskie (S-400). I to one, a nie NATO są tak naprawdę stroną przegraną.
Początkowo komentarze dyplomatów były bardzo ostrożne, ponieważ dotyczyły suwerennej decyzji jednego z państw NATO, jednak później zaczęto coraz głośniej wyciągać problem braku interoperacyjności przyszłego tureckiego systemu z całością obrony przeciwlotniczej NATO. Wskazywano przy tym na obecnie rozstawione w Turcji baterie rakietowe Patriot ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Niderlandów, które bez problemu zostały podłączone do wspólnego NATO-wskiego systemu obrony.
Tymczasem od samego początku było wiadomo, że jednym z głównych warunków postawionych przez Turcję i koniecznych do spełnienia przez dostawców nowych baterii rakiet przeciwlotniczych była właśnie interoperacyjność z systemem obrony Paktu Północnoatlantyckiego, a w tym przede wszystkim z systemem dowodzenia i kontroli obroną powietrzną (NATO's air command and control system).
O co chodzi z tą interoperacyjnością?
Dyskusja o braku możliwości współdziałania chińskiego systemu z NATO jest tak naprawdę przedwczesna, ponieważ nie wiadomo jeszcze, co Turcja chce kupić. Wszystko wskazuje na to, że zakupione będą tylko efektory, a wiec systemy wykonawcze, które wymagają dostarczenia informacji, bez konieczności jej wydawania. Wskazanie celu z NATO do Turcji będzie więc przebiegało nadal tą samą drogą co dzisiaj i tureckim problemem będzie przekazanie namiarów celu do elementów wykonawczych – czyli radaru kierowania ogniem oraz chińskich rakiet.
W tej sytuacji rzeczywistym problemem technicznym, z którym Turcy będą musieli sobie poradzić, jest tylko zabudowanie w chińskim rozwiązaniu NATO-wskiego systemu identyfikacji radiolokacyjnej „swój – obcy” by - mówiąc kolokwialnie - nie strzelać do swoich. Reszta, a więc protokoły transferu danych, łączność pomiędzy centrami dowodzenia to dziedziny, w których Turcy poradzą sobie znakomicie, bo już to wcześniej robili.
Tak naprawdę interoperacyjności z systemami wykorzystywanymi w NATO nie będzie tylko jeżeli chodzi o logistykę. Ale ten kłopot mają też inne kraje europejskie wykorzystujące różnego typu rakiety przeciwlotnicze (w tym Polska) i kwestię naprawy np. porosyjskich systemów każde państwo musi rozwiązywać samo, bez pomocy Brukseli.
Powinniśmy się cieszyć
Zakup przez Turcję najnowszego chińskiego systemu przeciwlotniczego powinien nas bardziej cieszyć niż martwić. Kraje NATO będą mogły bowiem teraz spokojnie przetestować w działaniach zbliżonych do bojowych możliwości tego, o czym do tego czasu wiedziano jedynie z górnolotnych chińskich deklaracji i folderów reklamowych.
Może się więc okazać, że chiński system nie ma szans w starciu z najnowszymi samolotami NATO, co byłoby dobrą wiadomością dla NATO i złą dla Turcji, która kupiła mało skuteczny system. Może się jednak również okazać, ze chińskie rozwiązanie jest na tyle skuteczne, że lotnictwo Paktu Północnoatlantyckiego jest bezsilne w odniesieniu do HQ-9, co wbrew pozorom jest również dobrą informacją. Wyjdzie na jaw prawdziwa wartość naszego uzbrojenia co będzie zmuszało krajów sojuszniczych do podjęcia kroków zaradczych, a nie życia w błogiej nieświadomości.
Wiedząc już jak działa system S-300 (który posiada Grecja i Chorwacja) może warto dowiedzieć się ile jest wart HQ-9. Tym bardziej, że dowiemy się tego za tureckie pieniądze.
HQ-9 to nie S-300
Chińczycy od dawna bronią się, że nie skopiowali w swoim systemie HQ-9 rosyjskiego systemu średniego zasięgu S-300. Jest jednak faktem, że tuż po tym jak w 1993 r. Chiny zdecydowały się kupić od Rosji dla siebie system S-300PMU-1 (niektóre dane mówią o podpisaniu tego kontraktu w 1996 r), zmieniono wcześniejsze plany i zaczęto w Pekinie myśleć nad opracowaniem odpowiednika zakupionych w Rosji baterii przeciwlotniczych. Chińczykom zabrało to około 15 lat i w efekcie tych prac powstał HQ-9.
Chińczycy rzeczywiście mocno korzystali na początku z tego co wymyślili Rosjanie (szczególnie jeżeli chodzi o ideę), jednak później powstało coś, co już bardzo różniło się od S-300. I zgadzają się z tym również specjaliści w Rosji. Różnice są widoczne w samych rakietach. Pocisk 48N6 (według NATO SA-10) wykorzystywany w S-300 jest bowiem dłuższy (7,5 m) od rakiety chińskiej (6,51 m), która może manewrować z maksymalnym przeciążeniem 22g.
Różne są również dane taktyczno – techniczne. HQ-9 może zwalczać samoloty na odległości od 6 do 200 km i na wysokości od 25 m do 30 000 m. W przypadku kierowanych rakiet zasięg ten się zmniejsza do 18 km, a w odniesieniu do rakiet balistycznych do 25 km. Tymczasem rosyjski system S-300PMU-1 z rakietami 48N6 ma zasięg rażenia od 5 do 150 km i pułap od 10 do 27 000 m.
Chiński radar kierowania ogniem CJ-202 z anteną o elektronicznie kształtowanej wiązce jest ulepszoną wersją stacji radiolokacyjnej wykorzystywanej w kompleksie KS-1/HQ-12. Może on prowadzić obserwację w kącie 120º, ma maksymalną moc sygnału 1 MW (średnią 60 kW) i wykrywa obiekty powietrzne na odległości 300 km z możliwością jednoczesnego śledzenia 100 celów i kierowania rakiet na sześć z nich. W wersji eksportowej oferowana jest jednak jeszcze nowocześniejsza stacja radiolokacyjna HT-233 o podobnej mocy sygnału, która ma mniejszy zasięg (120 km), ale może śledząc 100 celi kierować rakiety aż na 50 z nich.
W systemie HQ-9 może być również wykorzystywany radar wykrywania celów niskolecących typu 120 również wyposażony w antenę z elektronicznie kształtowaną wiązką, ale na razie nie wiadomo, czy będzie on w kompleksie oferowanym Turcji.
Na każdej wyrzutni znajdują się (podobnie jak w S-300) cztery kontenery z rakietami, które są odpalane tzw. „zimną metodą” – czyli silniki rakiety są uruchamiane już po wyrzuceniu jej za pomocą sprężonego powietrza ponad wyrzutnię. Poszczególne pociski w HQ-9 mogą być odpalane z pięciosekundowym odstępem czasowym.
Standardowy batalion rakietowy HQ-9 składa się z 8 wyrzutni rakietowych, wozu dowodzenia i radaru kierowania ogniem. Przejście kompleksu z położenia marszowego do ogniowego nie trwa dłużej niż 6 minut.
Jak widać w Turcji może się pojawić coś, o czym tak naprawdę nic nie wiemy – szczególnie jeżeli chodzi o system wykrywania i naprowadzania. Z wojskowego punktu widzenia w każdym przypadku powinniśmy się z tego cieszyć.
Art777
Po zakupie przyjadą z USA do Turcji specjaliści rozbiorą taki zestaw na części by zobaczyć czym obecnie dysponują Chińczycy, jaką modyfikacje przeprowadzili w skopiowanym rosyjskim zestawie S300
Andrzejs
Jedni gadają o tarczach rakietowych inni nie gadają, a je tworzą.
natfari
Zapomnijcie że Turcy teraz udostępnią wszystko co jest w tym zestawie Zachodowi. Po pierwsze zaczynają prowadzi samodzielna politykę co może implikować kwestę konfrontacji z Zachodem... A po co maja się już teraz osłabiać.... Po drugie jeśli przyjdzie co do czego i trzeba będzie dać zachodowi informacje o tajnikach tego zestawu nie będzie to za darmo, oj nie...
Paweł
Nie chodzi o żadną interoperacyjność tylko o kasę zachodnich producentów
Artwi
I o możliwość ostrzeliwania izraelskich oraz amerykańskich maszyn... Sprzedane Turcji F-16 miały w IFF zabezpieczenie uniemożliwiające atakowanie amerykańskich i izraelskich samolotów. Złamanie zabezpieczeń i odtworzenie kodów źródłowych zajęło Turcji aż 11 lat i w podejrzanych okolicznościach zginęło 8 tureckich specjalistów pracujących nad tym problemem!!! Teraz Turcja ma już kody źródłowe i tureckie F-16 mogą strzelać do tego, co chce Turcja, a nie do tego, na co pozwala USA czy Izrael. Izrael też miał taki "zwyczaj", że gdy atakował Syrię, to jego samoloty uciekały potem do Izraela PRZEZ TURCJĘ, oczywiście bez Tureckiej zgody! Mając licencyjne HQ-9, a nie gotowe, bez kodów źródłowych amerykańskie Patriot, Turcja już na taką izraelska hucpę nie pozwoli. Szczególnie po tym, jak Syria tłumaczyła się z zestrzelenia Tureckiego F-4 tym, że brała go za kolejny atak izraelski i trudno temu tłumaczeniu zarzucić brak prawdopodobieństwa...
szyMuss
HQ 9 jest kopią s300pmu z lat 90-tych. Przy czym mało prawdopodobne by Chińczykom udało się osiągnąć takie same parametry jak oryginałowi. Zasięg rakiet jest oceniany na realnie ok.140 km, wobec 200km jakie mają oryginalne rakiety 48N6D, najnowsze dostępne dla tego systemu. Nie mówiąc już o takich kwestiach jak odporność na zakłócanie. A kupiono je raczej ze względu na relację koszt/efekt i fakt, że Turcja nie obawia się ataku ze strony lotnictwa dysponującego znacznymi zdolnościami przełamania obrony powietrznej. A transfer technologii to oczywisty, dodatkowy plus - pod tym względem Chińczycy są "bezproblemowi", zapewne licząc na możliwość w przyszłości współpracy z tureckimi inżynierami przy modernizacji systemu.
Zgryźliwy
Sam bym tego lepiej nie ujął! Szczególnie we wnioskach. Artykuł 5/5. W 100% zgadzam się z Autorem. Pozdrawiam.
Uie
Pytanie kto tutaj dowie się więcej.