Protesty rozpoczęły się w Stambule, a ich bezpośrednią przyczyną były plany przekształcenia jednego z parków w replikę koszar z czasów ottomańskich. Stopniowo przerodziły się w wystąpienia przeciwko polityce rządu Recepa Tayyipa Erdogana i jego partii AKP i objęły również Ankarę, Bodrum, Konyę i Izmir.
Czytaj też: Obama i Erdogan o konflikcie w Syrii. Rząd USA zastrzega sobie prawo do użycia siły
Do kontroli demonstracji policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych. Według obserwatorów i organizacji praw człowieka, w wielu przypadkach reakcja była nieproporcjonalna, co doprowadziło do powstania obrażeń nawet u 1000 ludzi (dane podawane przez agencje prasowe za organizacją tureckich lekarzy). W piątek, sobotę i niedzielę aresztowanych zostało także ok. 1000 osób. Tureckie MSW z kolei szacuje liczbę rannych na ok. 80, prowadzi śledztwo w sprawie ewentualnych nadużyć funkcjonariuszy i podjęło decyzję o wycofaniu sił policyjnych z rejonów, gdzie odbywają się największe demonstracje.
[caption id="attachment_26581" align="alignright" width="300"] Przypadki brutalności ze strony policji ma zbadać śledztwo - fot. Internet[/caption]
W sumie w ok. 90 osobnych demonstracjach w kraju mogło wziąć udział nawet 100 tys. osób. Pośród pokojowego zgromadzenia znaleźli się również agresorzy, o czym świadczą spalone samochody, czy zdemolowane witryny sklepowe.
Najczęstszym zarzutem podnoszonym przez protestujących jest próba islamizacji kraju przez partię AKP i premiera Erdogana oraz autokratyczne zapędy. Podkreśla się również, ograniczenie wolności wypowiedzi - aresztowania dziennikarzy. Niektórzy sprzeciwiają się z kolei popieraniu przez Turcję syryjskich rebeliantów.
Czytaj też: W Kairze wystarczy iskra, aby rozpętały się regularne zamieszki [Nasza relacja ze stolicy Egiptu]
Niektóre media porównują już wydarzenia w Turcji do pierwszych dni tzw. Arabskiej Wiosny. Trzeba jednak zauważyć, że w tym przypadku do demonstracji doszło w mimo wszystko demokratycznym państwie, rządzonym przez polityków o orientacji religijnej (odmiennie niż w Tunezji, Egipcie czy Libii). Na szczęście, gwałtowność protestów, ani reakcja władz nie przypomina tej znanej z krajów arabskich, gdzie już w pierwszych dniach antyrządowych wystąpień pojawiły się ofiary w ludziach (często na skutek strzałów snajpera). Obecna sytuacja przypomina bardziej ostatnie protesty w Szwecji, Francji, Grecji czy Hiszpanii i miejmy nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji z żadnej ze stron.
(MMT)