Siły zbrojne
Rosja. Cywilizacyjna różnica w podejściu do poległych żołnierzy
Brytyjczycy zidentyfikowali i ponownie poświęcili wcześniej nierozpoznane szczątki dwóch swoich żołnierzy, którzy zginęli w czasie wojny w Korei. Takie podejście zupełnie różni się od tego, jak Federacja Rosyjska traktuje swoich rannych i zabitych żołnierzy w czasie wojny na Ukrainie, gdzie zwłoki bardziej opłaca się ukryć, niż przekazać rodzinie.
Wojskowe ceremonie pogrzebowe organizowane przez Brytyjczyków wyraźnie różnią się od tych organizowanych przez Rosjan. Wielka Brytania, podobnie zresztą jak inne kraje zachodnie, dba bowiem o rannych, organizując skuteczny system ewakuacji MEDEVAC (ang. medical evacuation). Konsekwentnie i bez przerwy odszukuje, identyfikuje i oddaje rodzinom szczątki swoich poległych żołnierzy. W przypadku Rosji ranni są bardzo często pozostawieni sami sobie, a zabici są problemem, bo ich zwłoki zmuszają do wypłacenia bliskim wysokiego odszkodowania. Więc najlepiej jest wtedy, gdy tych zwłok po prostu… oficjalnie nie ma.
Te różnice w podejściu do poległych żołnierzy bardzo dobrze było widać 13 listopada 2024 roku, podczas wojskowej ceremonii pogrzebowej zorganizowanej na Cmentarzu Pamięci Narodów Zjednoczonych w Busan w Korei Południowej. W obecności rodzin ponownie poświęcono tam bowiem groby: majora Patricka Angiera (lat 30, z Hatherden niedaleko Andover) i sierżanta Donalda Northeya (lat 23, z Portsmouth) poległych 73 lat temu, w czasie wojny koreańskiej.
Identyfikacją odnalezionych szczątków zajęło się Centrum Pomocy Ofiarom Wypadków i Współczucia (ang. Joint Casualty and Compassionate Centre, JCCC), które działa przy brytyjskim Ministerstwie Obrony. Organizacja ta w sposób ciągły realizuje prace mające na celu zmniejszyć liczbę grobów z napisem „nieznany żołnierz”. Jak się okazuje, działania te mają ogromne znaczenie dla rodzin poległych, które nie znając miejsca pochówku swoich bliskich, żyły w ciągłej niepewności i żalu. Jest więc wielkie oczekiwanie ze strony Brytyjczyków, że takie prace, jak w odniesieniu do majora Angiera i sierżanta Northeya, będą realizowane również w innych miejscach świata.
Nasza rodzina przez lata szukała wielu sposobów, aby imię i pamięć o moim dziadku żyły dalej... Jego śmierć pozostawiła wiele śladów na pokoleniach i nadal za nim tęsknimy. Uważam, że brak znanego grobu sprawił, że ból był bardziej dotkliwy, więc nowe odkrycia mają ogromne znaczenie. Chociaż nic nie może cofnąć traumy przeszłości, mamy szczęście i przywilej, że mamy teraz wiedzę na temat jego ostatecznego miejsca spoczynku. Identyfikacja i ponowne poświęcenia zostały przeprowadzone z wielką starannością, wrażliwością i szacunkiem.
Guy Puzey, wnuk majora Patricka Angiera
Prace są żmudne i trudne. Nie polegają bowiem jedynie na badaniu DNA, ale również na głębokich analizach historycznych w zapisach muzealnych, pamiętnikarskich, listach rodzinnych, a przede wszystkim w brytyjskim Archiwum Narodowym. Pojawiła się nawet grupa detektywów wojennych (War Detective). Jedną z nich jest Nicola Nash zajmująca się właśnie sprawą majora Angiera i sierżanta Northeya. To właśnie jej zadaniem było przeanalizowanie zapisów muzealnych i dokumentów osobistych, a później przekazanie swoich ustaleń niezależnej radzie przy brytyjskim Ministerstwie Obrony.
Po ponad 70 latach wspaniale jest móc nadać imię tym wcześniej nieznanym mężczyznom i połączyć ich z rodzinami. Ich groby są z miłością pielęgnowane przez Cmentarz Pamięci Narodów Zjednoczonych w Busan i przez naród południowokoreański. To był wielki zaszczyt być tutaj z rodzinami, aby oddać hołd tym mężczyznom, którzy poświęcili wszystko dla naszej wolności.
Nicola Nash, detektyw wojenny zajmująca się sprawą majora Angiera i sierżanta Northeya
Dzięki jej pracy teraz już na pewno wiadomo, że major Angier i sierżant Northey zginęli 23 kwietnia 1951 r. w czasie ataku chińskich wojsk na wzgórzu Castle Hill podczas bitwy nad rzeką Imjin.
Zupełnie inne podejście do poległych i rannych żołnierzy mają obecnie władze rosyjskie. W Rosji systemowo nie tylko nie prowadzi się bowiem identyfikacji nieznanych mogił, ale nawet się ich nie szuka. W odniesieniu do II wojny światowej zajmują się tym głównie różnego rodzaju organizacje, które jednak rozpoznają szczątki tylko wtedy, gdy znajdują przy nich jakieś elementy identyfikacyjne. W organizowanej wtedy ceremonii pogrzebowej nie chodzi więc o uhonorowanie rodzin, ale o nadanie propagandowego wydźwięku całemu wydarzeniu. Celem takiego pochówku jest bowiem przede wszystkim podkreślenie, że warto jest poświęcić życie dla państwa, bo to państwo wtedy o tym poświęceniu pamięta.
Zaprzeczeniem tego jest wojna na Ukrainie, gdzie tym, co ma zachęcać Rosjan do walki, nie jest wcale miłość do „ojczyzny”, ale pieniądze oraz kłamstwa propagandowe na temat narodu ukraińskiego. Co więcej, państwo rosyjskie robi wszystko, by tych pieniędzy nie wypłacać przez jak najdłuższy czas, co jest związane m.in. z brakiem troski o zwłoki poległych żołnierzy.
Czytaj też
Ściągnięcie ich szczątków do Rosji wiąże się z dwoma problemami. Po pierwsze, nekrologi stają się coraz częściej statystycznym dowodem na zwiększającą się liczbę ofiar tego, co spowodowało szaleństwo Władimira Putina. Dlatego im mniej nekrologów, tym statystyki są lepsze.
Po drugie rodziny żołnierzy pochowanych na cmentarzu mają od razu prawo ubiegania się o odszkodowanie i rentę. W przypadku osób zaginionych otrzymanie takich uprawnień jest niemożliwe lub bardzo trudne. I to właśnie stąd idealnym rozwiązaniem okazały się mobilne krematoria, które nie tylko palą dowody zbrodni wojennych (a więc ciała osób cywilnych zabitych przez rosyjskie wojsko), ale również szczątki własnych żołnierzy jeszcze przed procesem identyfikacji. Ich ciała są natomiast „z troską” przewożone tylko wtedy, gdy mogą posłużyć do badań medycznych, np. przy sprawdzeniu skuteczności nowej amerykańskiej amunicji kasetowej.
To „biznesowe” podejście rosyjskiego dowództwa nie dotyczy zresztą tylko zabitych żołnierzy. System władzy oparty na korupcji jest widoczny również w przypadku rannych. Jest coraz więcej informacji, że poraniony lub chory żołnierz chcący znaleźć się w szpitalu musi za to najpierw zapłacić. Podobnie jest w przypadku rehabilitacji, która również bardzo często zależy od łapówki. Efekt jest taki, że na ukraiński front wracają rosyjscy żołnierze z niezagojonymi ranami, odłamkami w ciele, urwanymi palcami oraz chorzy.
Systemowo robi się również wszystko, by ograniczyć wypłaty odszkodowań, a nawet żołdu. W tym drugim przypadku to opóźnienie często się opłaca, ponieważ żołnierze, szczególnie młodzi, często giną jeszcze przed otrzymaniem pierwszej wypłaty. W przypadku rannych jest trudniej, ale i tutaj władze postanowiły sobie pomóc odpowiednimi przepisami. Ostatnio pojawiła się bowiem ustawa, która kategoryzuje rannych na trzy grupy i od tego uzależnia wysokość wypłacanych środków. Miało się to odbyć na rozkaz samego Putina, który nakazał przejrzeć wypłacane środki, oficjalnie - by były sprawiedliwe, a w rzeczywistości - ze względu na rosnące koszty wojny.
Teoretycznie wszystko jest w porządku, ponieważ w nowym dekrecie prezydenckim ustalono, że najciężej ranni będą nadal otrzymywali 3 miliony rubli (około 123 tysiące złotych), czyli tyle, ile wcześniej otrzymywali wszyscy poszkodowani w walce na Ukrainie. Z kolei za obrażenia „umiarkowane” wypłata została obniżona do 1 mln rubli (około 41 tys. zł), a za lekkie do 100 tys. rubli (około 4 tys. zł).
Tego rodzaju klasyfikacja może przynieść ogromne oszczędności władzom rosyjskim. Teraz to tylko od urzędników będzie bowiem zależało, kto i ile dostanie pieniędzy. Pojęcie: „rany ciężkie”, „rany umiarkowane” i „rany lekkie” dają bowiem komisjom bardzo duży zakres dowolności. I tak rozkazami oraz wytycznymi stworzono swoisty system ograniczania osobowych wydatków wojennych.
Czytaj też
Oczywiście nadal najlepszym rozwiązaniem dla Kremla jest pozostawienie zwłok żołnierzy lub pozbycie się ich. Wtedy bowiem nie trzeba nikomu płacić, tłumacząc się określeniem „zaginiony”. Kremlowi nie opłaca się też zabierać rannych, bo jak się okazuje, kosztują oni więcej niż zabici, i to nawet wtedy, gdy trzeba wypłacać rodzinom poległych od ran odszkodowanie.
Teraz pojawił się trzeci sposób na uzyskanie oszczędności. Wszystko dzięki skorumpowanym z założenia komisjom lekarskim. W komisjach tych już dzisiaj diagnoza często zależy od wysokości wręczonej łapówki. Obecnie może również zależeć od odgórnych wytycznych, ustalających np. jaki procent żołnierzy może otrzymać status „ciężko rannego”. Obecnie „szarzy” Rosjanie zaczynają się więc zastanawiać, jaką część przyznanego im odszkodowania trzeba będzie zostawić w kopercie urzędnikom. Bo co do tego, że coś trzeba będzie zostawić, to w Rosji nikt nie ma żadnych wątpliwości.
Szwejk85/87
Dlatego jeżeli chodzi o straty w ludziach, ukraińskie dane są bardziej wiarygodne...
Jan z Krakowa
Różnica Rosja Wielka Brytania. A różnica Rosja -- Ukraina?
TIGER
Jak to? Przecież ruscy nie mają strat 🤣