Reklama

Geopolityka

Wojna z Iranem – o krok od regionalnej katastrofy

Autor. Fot. sina drakhshani/Unsplash

Zapowiedź izraelskiej odpowiedzi na irański atak rakietowy jest na tyle wyraźna, że nie zostawia już wiele nadziei na to, że dojdzie do deeskalacji. Tymczasem wojna regionalna, którą USA od kilku miesięcy starały się powstrzymać, może mieć niewyobrażalnie katastrofalne skutki.

Szansa, że odpowiedź Izraela będzie na tyle skalibrowana, iż nie doprowadzi do regionalizacji konfliktu jest minimalna. Iran mógłby w takiej sytuacji zbagatelizować taki atak jako nieszkodliwy (bez względu na faktyczne jego skutki) i wrócić do uderzeń przy pomocy proxy, w szczególności przerzucania przez Irak i Syrię wsparcia dla Hezbollahu. Jednocześnie dalej oczekiwałby na wybory prezydenckie w USA, mając nadzieję na zwycięstwo Kamali Harris i zawarcie na początku nowego roku dealu w sprawie reaktywacji JCPOA, zniesienia sankcji i daleko idącej deeskalacji w regionie. Iran utrzymałby swoje wpływy w Libanie, Iraku, Syrii i Jemenie, a Izrael kontynuowałby normalizację ze światem arabskim w ramach Porozumień Abrahamowych. Tak mogłoby być ale niestety tak najprawdopodobniej nie będzie.

Reklama

Izrael chce militarnej konfrontacji z Iranem

Izraelscy politycy zapowiadają bowiem zdecydowane uderzenie na Iran, a nastroje nawet w krytycznych wobec Netanyahu mediach izraelskich są wojownicze i oparte na założeniu, że konfrontacja Izraela z Iranem jest egzystencjalną koniecznością dla tego pierwszego. Izraelczycy od wielu lat nakręcali się w przekonaniu, że Iran jest całkowicie irracjonalnym podmiotem, który chce zdobyć broń nuklearną by przy jej pomocy zniszczyć Izrael. Przekonanie to jest błędne, bo mimo swoich ideologicznych fundamentów, Republika Islamska nie wykazuje się brakiem instynktu samozachowawczego, a taki ruch oznaczałby jej koniec. Ale Netanjahu wie, że militarna rozprawa z Iranem zyska poparcie nawet w tych kręgach, które są krytyczne wobec jego polityki wobec Palestyńczyków i w konsekwencji świata arabskiego.

Czytaj też

Oczywiście, pod warunkiem, że wciągnie do wojny USA, bo nie ulega wątpliwości, że samodzielnie Izrael takiej wojny prowadzić i wygrać nie jest w stanie. A Netanjahu potrzebny jest sukces. Nie osiągnął go przez rok w Strefie Gazy (zakładnicy nadal są w rękach Hamasu, a sam Hamas pozostaje w Gazie) i wątpliwe jest by osiągnął go w najbliższych miesiącach w Libanie (bo oczywiście opowieści o tym, że izraelska operacja ma tam mieć „ograniczony zasięg” to bajki, w które nikt nie wierzy, a worki z zabitymi żołnierzami IDF pojawiły się już drugiego dnia wojny).

Autor. Israel Defence Forces/Facebook

Netanjahu wybrał idealny moment dla tej konfrontacji. Końcówka kampanii wyborczej w USA powoduje, że jest pewien, iż może do woli ignorować naciski ze strony Bidena i jego administracji, gdyż cokolwiek nie zrobi to i tak Amerykanie staną za nim murem. A nawet gdyby tak się nie stało to spowodowałoby to taką krytykę ze strony środowisk żydowskich i proizraelskich w USA, że szanse Kamali Harris na wybór radykalnie by się zmniejszyły, a Demokraci przegraliby też Kongres. A przecież nie jest tajemnicą, że Netanjahu wolałby Trumpa i Republikanów. Tym bardziej chce tego Ben Gwir i Smotricz, którzy przecież uznawani są przez obecną administrację za persona non grata. Tyle, że jeśli cały region stanie w ogniu i USA zaangażują się w ten konflikt bezpośrednio i ofensywnie przeciwko Iranowi, to szanse Kamali Harris i Demokratów w wyborach również radykalnie zmaleją.

Reklama

Biden stwierdził przy tym, że USA popierają taką odpowiedź Izraela, która będzie proporcjonalna i nie powinno to być uderzenie w irańskie instalacje nuklearne. Izrael nie ma przy tym zdolności by (bez wsparcia USA) uderzyć tak by zadać poważny cios irańskiemu programowi nuklearnemu. Propaganda izraelska, często bezkrytycznie powtarzana, kreuje wizerunek Izraela jako państwa wszechpotężnego i niezwyciężonego. Według tej narracji Żelazna Kopuła powstrzyma każdy atak (co już zostało zweryfikowane negatywnie), a siły izraelskie są w stanie skutecznie razić każdy cel w regionie. Narracja taka, z perspektywy izraelskiej, jest zrozumiała, gdyż stanowi element odstraszania. Bezkrytyczna wiara w tę narrację może jednak prowadzić do katastrofalnych skutków, a w szczególności do wciągnięcia USA do wojny, która nie przyniesie nikomu zwycięstwa (łącznie z Izraelem, Iranem i USA), a jedynie służyć będzie globalnym interesom Rosji i Chin (które mogą skorzystać z okazji i uderzyć na Tajwan, co zepchnie flankę wschodnią NATO na trzecie miejsce w priorytetach USA).

Izraelski atak przyspieszy prace nad irańską bronią jądrową

Odstąpienie przez Trumpa od JCPOA spowodowało odwrotny skutek od zamierzonego i teraz Iran jest praktycznie państwem progowym, czyli jest zdolny do wyprodukowania broni nuklearnej (co najmniej 4 głowic) w ciągu kilku tygodni. Jeśli Izrael uderzy na instalacje nuklearne to jest bardzo prawdopodobne, że zamiast zahamować ten program spowoduje to, że Iran zdecyduje się na jego dokończenie czyli wejście w posiadanie broni nuklearnej. Jedynie wspólne uderzenie Izraela i USA na te instalacje może doprowadzić do zniszczenia kluczowych obiektów. Ale naloty trzeba będzie powtarzać bo Iran odbuduje to co zostanie zniszczone, a w takiej sytuacji nie będzie miał już żadnych oporów przed pełnym rozwojem tego programu i ignorowaniem międzynarodowych ograniczeń. To zaś w praktyce oznaczać będzie wojnę amerykańsko-irańską.

Czytaj też

Propaganda izraelska roztacza przy tym wizję obalenia Islamskiej Republiki, promując przy tym osobę Rezy Pahlawiego jako sojusznika Izraela. Abstrahując już od tego, że Iran pod rządami jego ojca daleki był od wzorca demokratycznego (delikatnie to ujmując) i nigdy nie znalazł się on na sztandarach protestujących Irańczyków jako ich lider, to wyobrażenie, iż naloty na Iran doprowadzą do upadku Islamskiej Republiki jest totalną fantasmagorią. Faktem jest, że znaczna część Irańczyków nie popiera polityki Iranu wobec Izraela ale tylko garstka poprze atak na ich kraj. Warto też pamiętać, że jeszcze niedawno jedna trzecia członków Knesetu wzywała do rozbioru Iranu czyli do stworzenia tzw. Azerbejdżanu Południowego. Zdecydowana większość Irańczyków, bez względu na stosunek do Islamskiej Republiki, potępia takie działania.

Irańska rakieta balistyczna Fath-360.
Irańska rakieta balistyczna Fath-360.
Autor. Saeed Sajjadi/Wikipedia

Naloty na Iran nie sprowadzą do tego kraju demokracji, a nawet jeśli wybuchłaby rewolucja to miałaby ona bardzo krwawy przebieg. Bardziej prawdopodobne jest, że Izrael próbowałby zaktywizować siły separatystyczne i dżihadystycznych terrorystów ale wątpliwe jest to by bez ofensywy lądowej (która byłaby szaleństwem) można było w ten sposób jakoś realnie zagrozić dalszej egzystencji Republiki Islamskiej. Separatyści w Iranie są słabi i zdolni do działań asymetrycznych (guerilla) i to w bardzo ograniczonym zakresie. Natomiast wspieranie dżihadystów jest bardzo groźne gdyż zamiast do obalenia Islamskiej Republiki może doprowadzić do reaktywacji kalifatu ISIS (oczywiście nie na terenach szyickich, więc Republika Islamska dalej by istniała). Reformy w Iranie mogą jedynie dokonać się od wewnątrz i to na drodze pokojowej i w 2015 r., gdy zawarte zostało JCPOA Iran był najbliższy wejścia na drogę pokojowych przemian. Zerwanie JCPOA przez Trumpa zahamowało ten proces, przyśpieszyło program nuklearny Iranu i skłoniło Iran do nawiązania bliższej współpracy z Rosją. Nie byłoby dostaw dronów irańskich do Rosji w celu użycia ich w wojnie w Ukrainie, gdyby JCPOA pozostało w mocy.

Reklama

Jest niemal pewne, że Netanjahu zignoruje naciski administracji Bidena, tak jak zignorował wezwania do zawieszenia broni w Libanie i pod nosem Bidena, w czasie pobytu w Nowym Jorku, wydał rozkaz zabicia Nasrallaha, a następnie rozpoczęcia inwazji lądowej. To jaki będzie cel i skala ataku zależy wyłącznie od zdolności Izraela przeprowadzenia takiego ataku bez wsparcia USA. Iran ostrzegł przy tym USA by nie udzieliły wsparcia Izraelowi w przeprowadzeniu takiego ataku i wydaje się, że na tym etapie go nie będzie. Ale nawet jeśli celem będą np. instalacje naftowe to można się spodziewać odpowiedzi Iranu (i to szybciej niż w poprzednim wypadku). Iran nie chce wojny, bo ciągle chce się dogadać z przyszłą administracją Kamali Harris (o ile ta zostanie wybrana, na co Iran liczy) ale nie będzie mógł wycofać się z zapowiedzi odpowiedzi jeśli nie dostanie takiej szansy w wyniku odpowiedniej kalibracji izraelskiego uderzenia. A to jest mało prawdopodobne.

Iran nie pokazał wszystkiego

Uderzenie Iranu, które miało miejsce 1 października, nie było przejawem pełnych zdolności Iranu, a mimo to doszło do pewnych zniszczeń w izraelskich bazach (choć nie takich jakie ogłosiła irańska propaganda). Następne uderzenie Iranu będzie znacznie skuteczniejsze, a Izrael do kolejnej wymiany ciosów będzie chciał już zaangażować USA. Będzie to bardzo prawdopodobne i przesunie konflikt na poziom pełnej eskalacji. Iran nie będzie miał bowiem już nic do stracenia, gdyż założy, że jedyna rzecz, która pozostanie przeciwko niemu tj. amerykańska inwazja lądowa, jest wykluczona. Bardzo prawdopodobna stanie się zatem próba zablokowania cieśniny Ormuz, przy jednoczesnym zaostrzeniu aktywności Hutich w odniesieniu do Bab al-Mandab, co będzie miało katastrofalny skutek dla światowego handlu i cen ropy (oczywiście beneficjentką będzie znów Rosja).

Czytaj też

Jednocześnie inne państwa arabskie (poza Irakiem i Syrią) zachowają pozycję wyczekującą, gdyż będą się obawiały odwetu Iranu i jego sojuszników. Dotyczy to w szczególności Jordanii, która będzie musiała rozważyć ryzyko związane z dalszym strącaniem pocisków irańskich przelatujących nad jej terytorium i nie strącaniem pocisków izraelskich (jeśli będą przelatywać nad jej terytorium), gdyż może to doprowadzić do niepokojów wewnętrznych w tym kraju (już słychać coraz większe głosy niezadowolenia). Można się też spodziewać, że już na etapie najbliższego uderzenia Izraela na Iran, Irak aktywuje swoją obronę przeciwlotniczą. W przypadku Syrii jest to bardziej wątpliwe, gdyż kontroluje ją Rosja, a ta ma wciąż swoje uzgodnienia z Izraelem (wbrew oficjalnej retoryce).

Jordańska Strzała-10.
Jordańska Strzała-10.
Autor. Osama Shukir Muhammed Amin FRCP(Glasg)/Wikipedia

Dalsza eskalacja, a zwłaszcza wciągnięcie w nią USA, grozi pełną aktywizacją wszystkich sojuszników Iranu. Oczywiście, zaangażowanie na poziomie państwowym jest ryzykowne zarówno dla Syrii jak i Iraku. W przypadku tej pierwszej to z całą pewnością będzie ona służyła za kanał transportowy broni z Iranu przez Irak do Libanu, jak również głębię strategiczną dla Hezbollahu (logistyka, przegrupowanie), co wiązać się będzie z coraz częstszymi nalotami Izraela (i ew. również USA) na ten kraj. Warto przy tym przypomnieć, że Izrael samodzielnie nie zakończył żadnego z otwartych konfliktów: nie zniszczył Hamasu w Strefie Gazy i daleki jest od zniszczenia Hezbollahu w Libanie. Zatem otwieranie kolejnych frontów zależne będzie od wsparcia USA. Assad nie musi więc obawiać się obalenia bo na tym etapie brak sił w Syrii, które mogłyby tego dokonać (zwłaszcza w sojuszu z Izraelem) ale może zostać powstrzymany przez Rosję przed aktywnym wejściem do wojny. W Iraku natomiast można się spodziewać, że część tamtejszych oddziałów szyickich tzw. „muqawamy” rozpocznie ataki na bazy amerykańskie, a być może również przerzucona zostanie do Libanu na odsiecz Hezbollahowi. 

Czy Irak wesprze Iran?

Jednakże w przypadku pełnej eskalacji nie można wykluczyć, że Irak jako państwo włączy się do wojny. Trzeba bowiem pamiętać, że zaplecze polityczne rządu tworzą siły proirańskie kierowane przez takich liderów formacji wojskowych jak Kais Al Chazali (Asaib Ahl Al Hak) czy Hadi al-Ameri (Badr), a głównym ich rywalem jest zawsze gotowy do licytowania się na antyamerykanizm i antyizraelskość Muktada as-Sadr. Oczywiście, pozostaje kwestia kalkulacji, bo otwarte wystąpienie Iraku po stronie Iranu przeciw USA i Izraelowi (przy czym na terenie Iraku wciąż stacjonuje 2 tys. amerykańskich żołnierzy, a część doborowych oddziałów antyterrorystycznych była przez nich szkolona) może doprowadzić ten kraj do ekonomicznego załamania (bez względu na inne skutki), a to mocno się odbije na pozycji wspomnianych liderów, którzy teraz czerpią duże korzyści finansowe z kontrolowania urzędów państwowych.

Warto jednak dodać, że tylko Al-Haszed asz-Szaabi to siły liczące 238 tys. żołnierzy z budżetem 2,88 mld dolarów.  Nie można również oczekiwać, że sunnici wystąpią w takiej sytuacji przeciwko szyitom, bo ich antyizraelskość jest równie silna co szyicka. To przecież Saddam Husajn w swoim czasie był wrogiem nr 1 Izraela i odgrywał głównego patrona Palestyńczyków.

Czytaj też

Pełna eskalacja może mieć również wpływ na sytuację na Kaukazie Płd. Jeśli Iran znajdzie się w stanie wojny z USA i Izraelem to ani on ani USA nie będzie miał środków by interweniować na południowym Kaukazie w przypadku agresji Azerbejdżanu na armeński Sjunik. Rosja z całą pewnością będzie namawiać Azerbejdżan do takiego kroku, gdyż pomoże jej to w zatrzymaniu prozachodniego zwrotu jaki obrała Armenia. Z kolei Turcja, która obecnie w sferze retorycznej prezentuje bardzo antyizraelskie stanowisko (ale bez wątpienia nie udzieli pomocy militarnej Iranowi) może wywrzeć presję na USA (zwłaszcza jeśli prezydentem będzie Trump) by w zamian za neutralność (lub jakąś formę wsparcia) USA dały zielone światło na inwazję azerbejdżańską na Armenię oraz turecką na północną Syrię.

Ponieważ oznaczać to będzie uzyskanie wolności przez tysiące zwolenników ISIS więzionych obecnie przez zdominowane przez Kurdów Syryjskie Siły Demokratyczne, więc zwiększy to prawdopodobieństwo, iż w sytuacji ogólnego chaosu odrodzi się ISIS, a co za tym idzie terroryzm w Europie (wraz z masowym napływem uchodźców z płonącego Bliskiego Wschodu i w konsekwencji wzrostem poparcia dla prorosyjskich sił skrajnej prawicy).

Graffiti Państwa Islamskiego w domu w irackim Sindżarze.
Graffiti Państwa Islamskiego w domu w irackim Sindżarze.
Autor. Levi Clancy / Wikimedia Commons
Reklama

Komentarze

    Reklama