Geopolityka
Trump wraca do Białego Domu. Jak może wyglądać polityka zagraniczna USA po wyborach? [OPINIA]
Jak może kształtować się polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych po prawdopodobnym zwycięstwie Donalda Trumpa? Częściowa odpowiedź na to pytanie kryje się w ostatnich debatach, a także w gronie potencjalnych współpracowników kandydata Republikanów.
Przez ostatnie miesiące opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych żyła wyborami prezydenckimi w tym kraju. Doszliśmy właśnie do momentu kulminacyjnego, swoistego „dnia zero”, czyli do dnia wyborów. Musimy jednak pamiętać, że samo ogłoszenie zwycięzcy nie będzie równoznaczne z końcem emocji i politycznych przepychanek. Niezależnie od tego, kto nie zostałby nowym gospodarzem Białego Domu, amerykańskie podziały społeczne nie znikną.
O czym mówią nam debaty?
W kontekście amerykańskich wyborów z perspektywy Polski i Europy oczywiście najbardziej interesowała nas wizja polityki zagranicznej obu kandydatów. Tegoroczna kampania nie zaskoczyła nas w tej materii – kwestie międzynarodowe znalazły się na bocznym torze wieców kandydatki Partii Demokratycznej oraz kandydata Partii Republikańskiej. Nie oznacza to jednak, że analiza potencjalnej polityki zagranicznej Kamali Harris i Donalda Trumpa jest niemożliwa.
Czytaj też
Debata wyborcza, która odbyła się w nocy z 10 na 11 września w National Constitution Center w Filadelfii, rozczarowała. Zarówno w wypowiedziach Donalda Trumpa, jak i Kamali Harris niewiele było pomysłów konkretnych systemowych rozwiązań. W zamian za to kandydaci skupiali się na uderzaniu w politycznego oponenta.
W kontekście polityki zagranicznej przedstawiciel Republikanów oraz kandydatka Demokratów zarysowali jedynie pewien kierunek potencjalnych działań. Jednym z nielicznych konkretów, który pojawił się w tej debacie, była zapowiedź Donalda Trumpa dotycząca nałożenia wysokich ceł na chińskie towary trafiające do USA. W odniesieniu do wojny toczącej się na Ukrainie Republikanin zachował dużo większą powściągliwość, ograniczając się w zasadzie do zapowiedzi „szybkiego zakończenia konfliktu”.
Lepszy poziom merytoryczny oraz wyższą kulturę polityczną od głównych kandydatów niecały miesiąc później zaprezentowali potencjalni wiceprezydenci USA, czyli Tim Walz i J.D. Vance. W tym przypadku kwestie polityki zagranicznej również nie stanowiły kluczowego punktu debaty. Co warte odnotowania, w pojedynku słownym obu polityków nie wspomniano o kwestii ukraińskiej. Wypowiedzi dotyczące amerykańskiej polityki zagranicznej skupiały się bardziej na Bliskim Wschodzie i polityce USA względem Iranu. Tutaj obydwie strony „zgodnie” oskarżały się wzajemnie o prowadzenie polityki, która pozwoliła Teheranowi na odbudowywanie potencjału militarnego, stanowiącego coraz większe zagrożenie dla bezpieczeństwa regionalnego.
Kto będzie doradzał prezydentowi?
Sporo na temat tego, jak może wyglądać polityka zagraniczna USA, gdy prezydentem tego państwa zostanie Donald Trump lub Kamala Harris, może powiedzieć nam otoczenie tych polityków.
W przypadku Donalda Trumpa i jego doradców sprawa jest bardziej skomplikowana i niejasna. Z jednej strony wspiera go think tank, taki jak m.in. Center for Renewing America, który optuje za wycofaniem amerykańskich jednostek z Europy Środkowo-Wschodniej i za zatrzymaniem procesu powiększania NATO. Z drugiej strony na liście potencjalnych doradców Donalda Trumpa wysoko znajdują się nazwiska byłego doradcy prezydenta ds. Bezpieczeństwa Narodowego Roberta O’Briena – człowieka o pro-NATOwskim usposobieniu czy Mike’a Pompeo, o którym były ambasador Stanów Zjednoczonych na Ukrainie John Herbst powiedział ostatnio, że „rozumie jak ważne jest ukraińskie zwycięstwo w wojnie (z Rosją-red.)”.
Czytaj też
Widzimy zatem, że jednoznaczne wskazywanie na to, jaka może być polityka Donalda Trumpa jeśli to on zostanie 47. Prezydentem Stanów Zjednoczonych, jest rzeczą niebywale trudną. W tym wszystkim nie możemy też zapominać o charakterze samego Trumpa. Republikanin przyzwyczaił nas do tego, że zdanie doradców może być istotne, ale koniec końców, to on ostatecznie podejmie decyzje i niejednokrotnie może być ona inna, niż ta, za którą optowali jego współpracownicy, o czym boleśnie przekonał się m.in. John Bolton czy gen. H.R. Mc Master.
Kwestie strategiczne
Musimy pamiętać o tym, że niezależnie od tego, kto będzie rządził Stanami Zjednoczonymi, kwestie dotyczące strategii i żywotnych interesów nie powinny ulec zmianie. To Chiny są i pozostaną głównym rywalem USA.
„Priorytetowe traktowanie Chin dzieje się w polityce amerykańskiej od wielu lat. Wystarczy przyjrzeć się doktrynom i strategiom administracji kolejnych amerykańskich prezydentów, poczynając od Busha seniora, poprzez Clintona, George’a W. Busha, Baracka Obamę, Donalda Trumpa i na Joe Bidenie kończąc. To jestexplicite stwierdzone, że to jest najważniejszy region. Nie bez przyczyny mówi się w tym kontekście o tzw.Pacing Challenge. Amerykanie muszą dotrzymywać kroku Chinom, niezależnie od tego, co się dzieje gdziekolwiek indziej, bo to jest tak strategicznie ważny rywal. Nie ma co do tego wątpliwości” – mówił niedawno w rozmowie z Defence24.pl analityk OSW Robert Pszczel.
Czytaj też
Mówiąc o kluczowych elementach amerykańskiej polityki zagranicznej, warto jeszcze odnieść się do mniej lub bardziej poważnych medialnych dyskusji na temat tego, czy Stany Zjednoczone rządzone ponownie przez Donalda Trumpa mogą zdecydować się na opuszczenie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Pojawianie się takich hipotez było wynikiem publicznych wypowiedzi 78-latka, który w ostatnich miesiącach podawał w wątpliwość kwestię ewentualnej amerykańskiej pomocy dla sojuszników z NATO, którzy nie przeznaczają odpowiednich środków na zbrojenia (minimum 2 proc. PKB). Taka retoryka jest w pewnym sensie podważeniem Artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, a to z punktu widzenia komunikacji strategicznej, jest czymś bardzo niepożądanym i zwyczajnie nieodpowiedzialnym. Ale czy jest to równoznaczne z chęcią wyjścia z NATO? Mimo wszystko, nie.
Oczywiście żyjemy w czasach, w których właściwie niczego nie możemy zakładać ze stuprocentową pewnością, ale ewentualne opuszczenie NATO przez Stany Zjednoczone – pomimo różnych tendencji w środowisku republikańskim – nie będzie mieć miejsca (przynajmniej w najbliższych latach). Myślę, że zdecydowana większość środowiska popierającego Donalda Trumpa (w tym on sam) ma świadomość konsekwencji wyjścia z NATO. Oni wiedzą o tym, że byłaby to wizerunkowa i strategiczna klęska USA, która wiązałaby się również z utratą wpływów w Europie. Na to Amerykanie nie mogą sobie pozwolić. Pamiętajmy też o tym, że nawet jeśli w przyszłości w Stanach Zjednoczonych pojawiłby się prezydent, który optowałby za opuszczeniem Sojuszu, to musiałby jeszcze znaleźć poparcie Kongresu, a to z pewnością nie byłoby proste.