Reklama

Geopolityka

Trump a Bliski Wschód – duże szanse i niebezpieczne pułapki

Donald Trump prezydent usa inauguracja
Prezydent USA Donald Trump
Autor. Gage Skidmore/Flickr/CC BY-SA 2.0

W pierwszym roku swoich rządów Trump będzie chciał wykorzystać korzystne zmiany do jakich doszło w okresie przejściowym na Bliskim Wschodzie. Wygaszenie wojny w Strefie Gazy wydaje się w tym kontekście zadaniem dość łatwym, ale osiągnięcie celów długoterminowych będzie już trudniejsze.

Czekanie na Trumpa

Okres przejściowy między amerykańskimi wyborami prezydenckimi a inauguracją cechowała duża dynamika zdarzeń na Bliskim Wschodzie. Najpierw, 26 listopada, Izrael (a następnie również Hezbollah) zgodził się na zawieszenie broni w Libanie co zakończyło trwającą od 1 października izraelską inwazję. Następnie w sąsiedniej Syrii runął reżim Assada co samo w sobie wprawdzie nie jest sukcesem dla USA ale zmieniło geopolitykę regionu w sposób raczej korzystny z perspektywy amerykańskiej, gdyż mocno osłabiło Iran.

Reklama

Pozwoliło to również na dalszą stabilizację Libanu dzięki podwójnemu osłabieniu Hezbollahu (po pierwsze w wyniku wojny z Izraelem, a po drugie odcięciu od wsparcia irańskiego), poprzez wybór nowego prezydenta kraju, a następnie również premiera. Kolejnym ważnym wydarzeniem, które zresztą może być już uznawane za sukces samego Trumpa i jego ekipy, jest porozumienie w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy, które weszło w życie w dzień poprzedzający inaugurację. Otwiera ono drogę do pełnego wygaszenia tego konfliktu ale to wciąż nie jest przesądzone. Drugorzędne znaczenie ma natomiast podpisana 17 stycznia umowa o współpracy w zakresie bezpieczeństwa i energetyki między Rosją a Iranem, gdyż jest ona przerostem formy nad treścią i propagandową wydmuszką, której wpływ na działania USA w regionie będzie znikomy.

Głównymi celami administracji Donalda Trumpa będzie wygaszenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego i doprowadzenie do rozszerzenia Porozumień Abrahamowych (w szczególności o Arabię Saudyjską, a docelowo o cały świat arabski) oraz izolacja Iranu. Jednocześnie kluczowymi partnerami USA w regionie będzie Izrael oraz Arabia Saudyjska i do pewnego stopnia Turcja. Nie oznacza to jednak, że USA wycofają się z regionu i oddadzą inicjatywę ww. państwom. W szczególności nowa administracja zdaje się mieć świadomość, iż musi spacyfikować zapędy izraelskich ekstremistów do tworzenia Wielkiego Izraela (gdyż zniweczyłyby to plany normalizacji izraelsko-arabskiej) oraz wywołania wojny z Iranem (gdyż wymagałaby ona gigantycznego zaangażowania militarnego ze strony USA), a także nie jest w stanie wyeliminować różnicy interesów między Turcją a Izraelem i dlatego USA muszą również kontrolować imperialne zapędy Ankary.

Czytaj też

Fakt, że zarówno zawieszenie broni w Libanie jak i w Strefie Gazy nastąpiło w okresie przejściowym nie stanowi zaskoczenia. Netanjahu zainteresowany był tym, by Trump wygrał wybory, licząc na to, że nowa, bardziej proizraelska administracja nie będzie go tak hamować jak czyniła to ekipa Bidena. Dlatego nie chciał, by Biden mógł pochwalić się jakimkolwiek sukcesem. Na carte blanche ze strony USA w przypadku wyboru Trumpa liczyli też izraelscy ekstremiści spod znaku Ben Gwira i Smotricza, dążący do wypędzenia Palestyńczyków ze Strefy Gazy, a następnie Zachodniego Brzegu i rozszerzenia granic Izraela poprzez aneksję południowego Libanu, a następnie również innych arabskich terytoriów. Wszystko jednak wskazuje na to, że Trump już ściągnął ich na ziemię, gdyż ma świadomość, że taki scenariusz jest nie do zaakceptowania przez Arabię Saudyjską.

A Mohammad bin Salman (MBS) odgrywa kluczową rolę w bliskowschodnich kalkulacjach i to nie tylko Trumpa ale i magnatów Doliny Krzemowej, z którymi relacje MBS budował od bardzo dawna. Oczywiście nikt tu się nie przejmuje sprawą palestyńską jako taką. Chodzi jednak o realistyczną ocenę nastrojów tzw. „arabskiej ulicy”, a co za tym idzie zagrożenia niepokojami lub nawet rewolucjami (zwłaszcza przy aktywnej inspiracji Turcji i/lub Iranu).

Trump ma zdecydowanie silniejszą pozycję w stosunku do Netanjahu (a także izraelskich ekstremistów) niż miał ją Biden, gdyż izraelski premier, a tym bardziej jego ekstremistyczni sojusznicy, nie mają już na kogo grać w USA w przypadku sporu. Demokraci nie będą bowiem w stanie zaoferować im większego wsparcia. Dlatego Trump był w stanie zmusić Netanjahu do zaakceptowania warunków zawieszenia broni w Strefie Gazy mimo nacisków na szefa izraelskiego rządu ze strony Smotricza i Ben Gwira. Izrael jest bowiem całkowicie uzależniony od amerykańskiego wsparcia, a to oznacza, że Trump nie miałby kłopotu z doprowadzeniem do odsunięcia Netanjahu od władzy gdyby ten blokował plany nowego prezydenta USA. Można wprawdzie oczekiwać pewnej obstrukcji drugiej fazy porozumienia, która ma doprowadzić do permanentnego zawieszenia broni, całkowitego zwolnienia zakładników oraz odbudowy Gazy, ale Trump ma instrumenty by taki opór złamać.

Wygaszenie wojny w Strefie Gazy, przy jednoczesnym utrzymaniu rozejmu w Libanie, będzie dużym sukcesem ale nie rozwiąże problemu palestyńsko-izraelskiego. A obecnie Arabia Saudyjska deklaruje, że bez tego normalizacja jej stosunków z Izraelem będzie niemożliwa.

Czytaj też

Oczywiście, dynamika sytuacji w regionie może wpłynąć na większą elastyczność stanowiska saudyjskiego, ale właściwa ocena sytuacji będzie zadaniem Trumpa i jego ekipy tj. w szczególności Marco Rubio jako sekretarza stanu, Steve’a Witkoffa jako specjalnego wysłannika na Bliski Wschód oraz Morgan Ortagus jako jego zastępcy. Od tego zależeć będzie czy Trump osiągnie sukces tj. doprowadzi do rozszerzenia Porozumień Abrahamowych o Arabię Saudyjską czy też nie. Samo rozwiązanie problemu palestyńskiego w tym kontekście będzie kwestią wtórną, choć jeśli do tego dojdzie to będzie to prawdziwie historyczny sukces. I Trump może do tego doprowadzić, gdyż Izrael, mimo pozornych sukcesów, jest bardzo osłabiony, a to oznacza, że jego podatność na presję ze strony USA jest ogromna.

Drugą kwestią, oczywiście ściśle powiązaną z problemem palestyńskim i Porozumieniami Abrahamowymi, będzie polityka wobec Iranu. Prawdopodobieństwo, że z Waszyngtonu popłynie jakaś interesująca oferta do Teheranu jest bardzo małe. W tym kontekście należy odczytywać podpisanie irańsko-rosyjskiego porozumienia jako rozpaczliwe miotanie się Iranu poprzez odwołanie się do tego przed czym przestrzegał Brzeziński – sojuszu rosyjsko-irańskiego. Tyle, że obecnie jest to całkowita fikcja i USA mają tego świadomość. Rosjanie instrumentalnie traktują swoje relacje z Iranem, a Iran nie odniósł z nich dotąd żadnej korzyści.

Reklama

Iran na straconej pozycji

O porażce Iranu w tym kontekście świadczy to, że wciąż nie doczekał się ani Su-35 ani S-400, a podpisane 17 stycznia w Moskwie porozumienie mówi o budowie gazociągu z Rosji do Iranu (którym ma być do Iranu dostarczany rosyjski gaz), w sytuacji gdy Iran ma drugie na świecie zasoby gazu (ale niedoinwestowana infrastruktura wewnętrzna się sypie ograniczając zdolności produkcji i dystrybucji, a infrastruktury pozwalającej na eksport w ogóle nie ma i najwyraźniej Rosja nie zamierza pomóc w jej stworzeniu). To wszystko jedynie zachęca USA do wdrożenia polityki maksymalnej presji, która jednak nie gwarantuje sukcesu. Trump stanie tu przed szeregiem strategicznych dylematów, zwłaszcza, że państwa arabskie, przynajmniej póki co, nie chcą iść z Iranem na konfrontację.

Iran, po upadku Assada, znalazł się oczywiście w defensywie i Trump zapewne będzie chciał to wykorzystać, niemniej póki nie dojdzie do normalizacji saudyjsko – izraelskiej to sunnickie państwa arabskie nie będą chciały się wychylać. Osłabiony Iran wciąż pozostaje groźny, a poza tym stanowi pewną równowagę dla wzmacniającej się Turcji (a to również nie jest na rękę państwom GCC). Trump może jednak zachęcić MBS-a do zmiany podejścia jeśli spełni jego oczekiwania w zakresie wsparcia saudyjskiego projektu nuklearnego oraz udzielenia pełnych gwarancji bezpieczeństwa. To byłby jednak groźny krok, który mógłby doprowadzić do nuklearnego wyścigu zbrojeń na Bliskim Wschodzie, a Arabię Saudyjską zachęcić do awanturniczej polityki.

Czytaj też

Z polityką wobec Iranu wiąże się też demontowanie „osi oporu” tj. w szczególności polityka USA wobec Iraku, Jemenu i Libanu. W przypadku Jemenu nie należy oczekiwać szybkiego przełomu. Natomiast pozytywne zmiany w Libanie powodują, że jest szansa na trwałe rozwiązanie problemu Hezbollahu. Ale nie należy też wpadać w nadmierny optymizm, gdyż wciąż jest to bardzo trudne zadanie, zwłaszcza jeśli nie zostanie pozytywnie rozwiązany problem palestyński.

Z kolei w Iraku daleko jest do rozwiązania Haszed Szaabi, choć oczekuje się, że siły amerykańskie, wbrew dotychczasowym ustaleniom, pozostaną tam dłużej. Ogromne znaczenie będą miały wybory parlamentarne, które powinny się odbyć w Iraku w tym roku i odpowiednie rozegranie tej sytuacji będzie kolejnym zadaniem dla ekipy Trumpa. Amerykanie powinni przy tym współpracować w tym zakresie z sojusznikami, gdyż sukces zależy tu również od działań w domenie kognitywnej i informacyjnej, a USA mają w tym zakresie pewne ograniczenia (negatywna percepcja), których nie ma np. Polska.

Reklama

Turecka niewiadoma

Wielkim wyzwaniem będzie dla USA również polityka regionalna Turcji oraz przyszłość Syrii i kwestia kurdyjska. Wprawdzie Trump w czasie swojej konferencji prasowej w Mar-a-Lago podkreślał „dwa tysiące lat wpływów Turcji, działającej pod różnymi nazwami, na Bliskim Wschodzie” oraz swoje „świetne relacje” z Erdoganem ale wypowiedzi Marco Rubio w czasie przesłuchania w Senacie raczej ostudziły ewentualny entuzjazm Turcji.

Trump w Mar-a-Lago uchylił się zresztą od odpowiedzi na pytanie o to czy USA zamierzają wycofać swoje wojska z Syrii, a Rubio nie pozostawił w tej mierze wątpliwości, że USA nie planują zrywania współpracy z SDF i zapalenia zielonego światła dla uderzenia Turcji na Kurdów. Amerykanie zdają sobie sprawę, że zwiększyłoby to prawdopodobieństwo odrodzenia się ISIS, a poza tym ich obecność w Syrii pozwala im mieć wpływ na procesy wewnętrzne w tym kraju w sytuacji gdy po obaleniu Assada przyszłość Syrii wciąż jest niepewna.

Czytaj też

Zarówno Trump jak i jego ekipa z całą pewnością nie mają złudzeń co do pozorności przemiany dżihadystów z HTS i nie darzą nowego przywództwa Syrii ani sympatią ani zaufaniem. Poza tym USA mają świadomość, że wzrost nastrojów antyamerykańskich, antyizraelskich i islamistycznych w Turcji determinuje trwałe zmiany w relacjach turecko-amerykańskich i turecko-izraelskich. Dlatego USA nie będą raczej chciały by regionalna pozycja Turcji wzrosła jeszcze bardziej. Można się zatem spodziewać, że nie będzie żadnej zmiany w polityce USA coraz silniejszego wspierania Cypru (a to oznacza odrzucenie niedawnego wezwania Hakana Fidana do uznania Cypru Płn.) i Armenii. Nie bez znaczenia jest przy tym również to, że diaspora armeńska i grecka jest w USA silna, a turecka nie, co z kolei przekłada się na głosy.

Reasumując, po bardzo kłopotliwym dla USA roku 2024 z perspektywy sytuacji na Bliskim Wschodzie, bilans otwarcia jest dla Trumpa umiarkowanie korzystny. Wygaszenie wojen w Libanie i Strefie Gazy oraz osłabienie irańskiej „osi oporu” daje szansę na trwałe rozwiązanie problemów tego regionu. Nie jest to jednak przesądzone, gdyż w przypadku obrania błędnej polityki Trumpa czeka wiele pułapek. Sprzyja mu to, że ma znacznie większy wpływ na Izrael niż miał go jego poprzednik, a sam region jest coraz bardziej zmęczony konfliktami. Największym sukcesem (nawet jeśli będzie on rezultatem ubocznym innych celów), będącym w zasięgu ręki, byłoby doprowadzenie do trwałego rozwiązania problemu palestyńskiego poprzez wdrożenie rozwiązania dwupaństwowego. Największą miną, którą zdecydowanie Trump i jego ekipa chcą ominąć ale wciąż istnieje zagrożenie wpadnięcia na nią, byłaby wojna z Iranem.

WIDEO: Czekając na Trumpa - Wielkie odliczanie

Reklama

Komentarze (3)

  1. Markus

    Jak zwykle super analiza pana Repetowicza. Bardzo Dziękuję

  2. M.M

    Nie rozumiem, czemu tyle osób tyle sobie obiecuje po Trumpie. Przecież to jego druga kadencja. W pierwszej bynajmniej nie zbawił świata, jego realna skuteczność była mocno taka sobie. Jego kadencję cechował chaos jego właśni współpracownicy nie wiedzieli, jaka jest jego polityka.

  3. Observer22

    Ja uważam, że polityki nie należy łączyć z prowadzeniem biznesu. Albo jedno, albo drugie. Bo inaczej, to jest nadużywanie swojej pozycji rynkowej i nieuczciwa konkurencja dla innych.

Reklama