Geopolityka
Czy Izrael stać na długotrwałą wojnę? [WYWIAD]
„Hezbollah przygotowywał się do tej wojny przez kilkanaście lat, co sprawia, że wciąż posiada duże zdolności bojowe, a zabijanie jego kolejnych liderów i dowódców nie przyczynia się – jak dotychczas – do zmniejszenia natężenia ataków na Izrael. Przeciwnie – są one teraz bardziej intensywne i sięgają dalej niż wcześniej. Na froncie libańskim mamy więc eskalację, do której – jak sądzę – Hezbollah jest przygotowany” - mówi dr Michał Lipa z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jakie cele udało się zrealizować Izraelowi poprzez zaatakowanie Libanu? Czy Izrael będzie w stanie prowadzić długotrwałą wojnę na kilku frontach? Jaki wpływ na obecną sytuację na Bliskim Wschodzie mają Stany Zjednoczone, Rosja oraz Chiny? M.in. o tym przeczytamy w rozmowie red. Michała Górskiego z dr. Michałem Lipą z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu na Uniwersytecie Jagiellońskim.
(Michał Górski, Defence24): Mija już prawie miesiąc, odkąd izraelskie wojska zdecydowały się wkroczyć na terytorium Libanu. Co pokazały nam te ostatnie tygodnie? Czy Izrael osiągnął planowane cele?
Dr Michał Lipa (Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Uniwersytet Jagielloński): Przede wszystkim nie jest łatwo określić, jakie są rzeczywiste cele Izraela. Ten deklarowany wiąże się z wyparciem Hezbollahu z południowego Libanu, skąd od ponad roku atakowany jest Izrael, a zwłaszcza jego północna część - to stamtąd trzeba było ewakuować kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Netanjahu twierdzi, iż celem działań Cahal jest stworzenie takiej sytuacji, w której ludzie ci będą mogli wrócić do domów, co nastąpi wtedy, gdy Hezbollah utraci zdolność do atakowania Izraela. Tylko, że aby Hezbollah przestał atakować Izrael, ten musiałby zaprzestać działań wojennych w Strefie Gazy, która jest wystarczająco zdewastowana i niedługo nie będzie już tam czego niszczyć, ale to odrębny temat.
Jeśli jednak chodzi o główny cel wojskowy operacji libańskiej, czyli osłabianie zdolności bojowych Hezbollahu, zwłaszcza na południu Libanu, to tutaj Izrael powoli posuwa się do przodu – likwidowane są kolejne kompanie oraz infrastruktura niezbędna do przeprowadzania ataków na Izrael, w tym sieć tuneli, magazyny broni i centra dowodzenia. Izrael jest tak zdeterminowany, by jak najmocniej uderzyć w Hezbollah, że nie chce, aby świadkami działań jego armii byli żołnierze UNIFIL-u, co też o czymś świadczy…
Pamiętajmy jednak, że Hezbollah przygotowywał się do tej wojny przez kilkanaście lat, co sprawia, że organizacja ta wciąż posiada duże zdolności bojowe, a zabijanie jej kolejnych liderów i dowódców nie przyczynia się – jak dotychczas – do zmniejszenia natężenia ataków na Izrael. Przeciwnie – są one teraz bardziej intensywne i sięgają dalej niż wcześniej. Co więcej – z czasem może być coraz więcej ofiar cywilnych tych ataków po stronie izraelskiej. Na froncie libańskim mamy więc eskalację, do której – jak sądzę – Hezbollah jest przygotowany.
Wspomniałem o celach deklarowanych, lecz można się również pokusić o spekulacje nt. celu ukrytego, a tym mogłaby być próba wciągnięcia niektórych frakcji libańskich do walki z Hezbollahem, nawet kosztem wybuchu wojny domowej w Libanie. Nie jest tajemnicą, że nie wszyscy Libańczycy pałają miłością do Hezbollahu, więc istnieje ryzyko, że jeśli konflikt będzie się przedłużał, w efekcie czego Hezbollah będzie coraz bardziej osłabiony, to do gry włączą się np. organizacje maronickie czy sunnickie i będziemy mieli swego rodzaju powtórkę z 1982 roku (choć wówczas to nie Hezbollah był wrogiem, a bojówki palestyńskie).
Czytaj też
Co może sprawić, że Izrael wycofa się z Libanu? Pełna likwidacja struktur Hezbollahu jest przecież praktycznie niemożliwa…
Załóżmy, że oprócz deklarowanego – wojskowego – celu, Izrael ma jeszcze cel ukryty, związany z sytuacją wewnętrzną w Libanie. Wówczas nie należałoby się spodziewać szybkiego wycofania wojska izraelskiego. Po pierwsze nie będzie łatwo rzucić Hezbollah na kolana, choć to z czasem może się udać. Po drugie – jeśli w Libanie wybuchnie wojna domowa lub przynajmniej nastąpi jakiś reset polityczny i próba nowego rozdania, to Izrael będzie chciał mieć jak największy wpływ na sytuację, wspierając przeciwników Hezbollahu (ale też Hamasu), żeby osiągnąć to, czego nie udało się osiągnąć w latach osiemdziesiątych. Chodzi o doprowadzenie do sytuacji, w której władzę w Libanie sprawują grupy przychylne Izraelowi – chętne i zdolne do znormalizowania relacji z państwem żydowskim na wzór porozumień Abrahamowych. Gdyby Izraelowi udało się to osiągnąć, przy równoczesnym rozbiciu Hezbollahu (choć do tego potrzebna też będzie dużo silniejsza libańska armia), byłby to duży sukces izraelskiego rządu. Sądzę, że z punktu widzenia Izraela pod wodzą Netanjahu to mógłby być cel maksymalny. Oczywiście wiele również zależy od konstelacji międzynarodowych, rozwoju sytuacji wewnętrznej w samym Izraelu itp.
Do tej pory Izrael przyzwyczajał nas raczej do prowadzenia intensywnych, ale krótkotrwałych konfliktów regionalnych. Czy trwająca od ponad roku wojna z Hamasem, interwencja w Libanie, a także prawdopodobny konflikt z Iranem nie sprawi, że Benjamin Netanjahu otworzy za wiele frontów, a Cahal nie będzie w stanie skutecznie walczyć?
O ile Netanjahu jest zdeterminowany, aby toczyć długotrwałą wojnę przeciwko Hamasowi i Hezbollahowi, czyli organizacjom militarnie słabszym od Cahal, o tyle można odnieść wrażenie, że na pełnoskalowej wojnie z Iranem mu nie zależy. Mieliśmy oczywiście wymianę ciosów między Iranem a Izraelem, której ostatni – jak dotąd – akt miał miejsce 26 października br., kiedy Izrael dokonał precyzyjnych ataków na irańską infrastrukturę wojskową. Nie są to jednak działania obliczone na eskalację konfliktu. Inaczej Izrael uderzyłby w obiekty związane z rozwojem broni atomowej lub przynajmniej w instalacje naftowe.
Moim zdaniem obydwa państwa wolą toczyć ze sobą swoistą wojnę zaczepną, co po części wynika z faktu, iż potencjały wojskowe obydwu armii są duże, choć niesymetryczne, i konflikt na pełną skalę byłby bardzo kosztowny dla obydwu stron. Izrael dysponuje – rzecz jasna – o wiele nowocześniejszą armią, ale za to Iran posiada dużo pocisków rakietowych różnego typu. Jeśli Teheran znalazłby się pod ścianą i zdecydowałby się użyć wszystko co ma – zarówno bezpośrednio, jak i za pośrednictwem swoich proxies w Libanie, Iraku czy Jemenie - to systemy izraelskiej obrony przeciwrakietowej raczej nie dałyby sobie rady z takim atakiem. Pokazały to dotychczasowe – bądź co bądź umiarkowane – uderzenia, przy których Izraelczycy potrzebowali pomocy sojuszników. Innymi słowy – nie spodziewałbym się wybuchu regularnej wojny izraelsko-irańskiej. Co innego gdyby Amerykanie – np. pod przywództwem Trumpa – postanowili rozprawić się z reżimem ajatollahów. Wówczas Izrael chętnie by się do takiej wojny przyłączył, niemniej taki scenariusz wciąż wydaje się mało prawdopodobny. Jeśli zaś chodzi o fronty palestyński i libański, to tu – jak sądzę – wojna jeszcze trochę potrwa, szczególnie na froncie libańskim.
Nawiązując do poprzedniego pytania, czy Izrael będzie stać na kontynuowanie tego konfliktu i prowadzenie długotrwałej wojny? Koszty obrony przeciwrakietowej są ogromne, wielokrotnie wyższe, niż koszty atakującego, co pokazał kwietniowy atak Iranu na Izrael…
Jeśli uda się utrzymać niską intensywność bezpośrednich starć izraelsko-irańskich, to wydaje się, że Izrael jest skłonny do ponoszenia wysokich kosztów wojny z Hamasem i – w szczególności – Hezbollahem. Tym, co mogłoby zmusić Izrael do rewizji dotychczasowej taktyki, byłoby pełnoskalowe zaangażowanie Iranu, jakkolwiek – jak wspomniałem – wciąż jest to mało prawdopodobny scenariusz. Być może władze w Teheranie biorą go pod uwagę, ale raczej jako ostateczność. Niemniej nawet bez bezpośredniego zaangażowania Iranu koszty prowadzenia wojen na dwóch frontach są ogromne. Już pomijam straty ekonomiczne, związane ze spadkiem ruchu turystycznego czy odpływem palestyńskich pracowników, ale – jak Pan słusznie wspomniał – koszty obsługi zaawansowanej obrony przeciwrakietowej są olbrzymie. Niemniej tutaj Izrael nie jest sam i zawsze może liczyć na wsparcie ze strony amerykańskiego podatnika. A ponieważ sojusz amerykańsko-izraelski wydaje się być nie do ruszenia, Izrael może liczyć na kolejne dostawy amerykańskiego sprzętu wojskowego. Przypomnijmy, że od października 2023 roku Stany Zjednoczone wydały na pomoc wojskową dla Izraela kilkanaście miliardów dolarów.
Czytaj też
Jaką rolę do odegrania mają w obecnej sytuacji światowe potęgi? Czy wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych mogą znacząco wpłynąć na zmianę polityki USA względem Izraela?
Chiny i Rosja mają ograniczone możliwości wywierania wpływu na Izrael, to samo Unia Europejska. Jedynym państwem, które ma taką możliwość, są Stany Zjednoczone, ale te – jak już wspomniałem – murem stoją za Izraelem i to w dającej się przewidzieć przyszłości się nie zmieni. Nie sądzę przy tym, aby ewentualna zmiana sterów w Białym Domu miała duże znaczenia z punktu widzenia amerykańskiej polityki wobec Izraela. W tej kwestii w Stanach Zjednoczonych panuje konsensus, co po części wynika z faktu, iż w USA działa niezwykle silne proizraelskie lobby, które współpracuje zarówno z Demokratami, jak i Republikanami. Obydwie partie i ich kandydaci w wyborach prezydenckich mogą różnić się retoryką, ale nie realnym podejściem do Izraela.
Dla Waszyngtonu ważny jest ponadto szerszy kontekst, a mianowicie włączenie Arabii Saudyjskiej do arabsko-izraelskich porozumień normalizacyjnych. Gdyby nie wojna w Strefie Gazy, to być może już udałoby się to osiągnąć, choć dla Rijadu ważna jest nie tylko kwestia palestyńska, ale również większe gwarancje bezpieczeństwa ze strony Waszyngtonu. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej kwestii nastąpił w najbliższym czasie jakiś przełom.
Pytając o rolę USA warto też zapytać o ich politycznych oponentów, czyli Rosję i Chiny. Czy współtwórcy BRICS jednoznacznie opowiadają się po stronie Hamasu i realnie wspierają go w walce przeciwko Izraelowi?
Rosja i Chiny, główni gracze BRICS, podchodzą do konfliktu Izraela z Hamasem z pewnym dystansem, choć Rosja wykazuje większe zrozumienie dla Hamasu, próbując pozycjonować się jako adwokat ofiar palestyńskich. Moskwa utrzymuje przy tym relacje zarówno z Hamasem, jak i Izraelem, a po wydarzeniach z 7 października 2023 roku przyjęła nawet delegację Hamasu. Myślę jednak, że dla Kremla istotniejsze jest to, że Hamas jest wspierany przez Iran, który jest w bliskich stosunkach z Rosją. Rosjanie nie mogą być przy tym zadowoleni z faktu, że izraelskie pociski najprawdopodobniej zniszczyły rosyjski sprzęt wojskowy (chodzi o elementy systemu S-300), gdyż to oznacza, że amerykańska broń jest lepsza od rosyjskich systemów obrony powietrznej, których Iran używa, aby bronić się przez izraelskimi atakami.
Czytaj też
Tymczasem Pekin, tradycyjnie zachowując wyważoną postawę, wzywa do zawieszenia broni i rozwiązania dwupaństwowego oraz koncentruje się na stabilności regionalnej, na czym mu faktycznie powinno zależeć. Eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie i potencjalna blokada strategicznych szlaków handlowych, które i tak nie funkcjonują jak należy, uderzyłyby bowiem w interesy gospodarcze Chin. Z drugiej strony Pekinowi wcale nie musi zależeć na pełnym pokoju w regionie, gdyż to pozwoliłoby Stanom Zjednoczonym zmniejszyć ich zaangażowanie na Bliskim Wschodzie (czego mocno obawia się Izrael) i skupić się na Dalekim Wschodzie oraz kwestii Tajwanu, czego Chiny z wiadomych względów nie chcą. Z kolei platforma BRICS – jako całość – nie jest w stanie zająć jednoznacznego stanowiska, ponieważ jej członkowie mają zróżnicowane relacje ze stronami konfliktu. Przykładowo Indie mają bardzo dobre stosunki z Izraelem.
Na koniec pytanie chyba najtrudniejsze. Co Pańskim zdaniem musi się stać, aby sytuacja na Bliskim Wschodzie znacząco się uspokoiła? Czy w chwili obecnej jest to w ogóle możliwe?
Nie jestem w tej kwestii optymistą, gdyżbez rozwiązania problemu palestyńskiego trudno sobie wyobrazić stabilny pokój na Bliskim Wschodzie. Takiego rozwiązania jednak na horyzoncie nie widać. Wprawdzie był taki czas, że kwestia palestyńska nie wywoływała już takich emocji, ale to się zmieniło 7 października zeszłego roku. Przy obecnej równowadze sił w regionie Izrael raczej nie będzie skory do poważnych ustępstw wobec Palestyńczyków, a żeby zmienić równowagę sił, Waszyngton musiałby przestać wspierać wojskowo Izrael, co jest w tej chwili niemożliwe. Jak już wspomniałem, Izrael, który sam posiada bardzo nowoczesne uzbrojenie, dodatkowo może liczyć na Amerykanów, co stanowi pewnego rodzaju lewar strategiczny, dający Izraelczykom na tyle dużą przewagę, że mogą realizować swą politykę bez oglądania się na innych.
kowalsky
Ważniejsze pytanie czy Polskę stać na efektywną obronę skoro decyzje o zestrzeleniu rosyjskich rakiet przelatujących nad Polską musimy "konsultować" z NATO.
Przyszłość
To nie Palestyna bombarduje ONZ
user_1068160
ONZ nie ma terytorium żeby je bombardowac😂
szczebelek
Każdy ma swoje cele i jeśli ich nie zrealizuje to nie będzie nawet zawieszenia broni.
user_1067103
Pytanie, czy zasoby środków przeciwrakietowych osi USA-Izrael wyczerpią się szybciej, niż zasoby rakiet aktorów drugiej strony.